środa, 30 kwietnia 2014

New look, new place, new challenge

Ha! Stało się. Przeprowadziłyśmy się, a raczej przeprowadzamy się. Ciągle trudno mi uwierzyć, że po roku piętrzących się pudeł z materiałami, latających wszędzie ścinków minky, skrawków materiałów, walających się po podłodze szpulek, nici, szpilek i tym podobnych odzyskałam własne mieszkanie! Ile tu się nagle zrobiło miejsca! Chwilowo nawet uważam, że wcale nie potrzebujemy zmieniać mieszkania na większe ;) A pracownia nabiera kształtów. Oczywiście założyłyśmy, że urządzanie jej pochłonie mniej czasu i energii i już wiemy, że mocno przeliczyłyśmy się w tym temacie ;) A przygotowania pełną parą ruszyły jeszcze, jak byłyśmy w Warszawie na  MiszMaszu, czyli pod koniec marca. Wtedy mój mąż zakasał rękawy, wziął dwa wiadra farby i poszedł pomalować nasze królestwo. W momencie, gdy z kanarkowego żółtego ściany przybrały barwę biało-szarą, poczułyśmy, że powoli powstaje boskie studio ;) 

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Zombie Family! - czyli rodzinny total look by Zombie Dash :D



     Prawda jest taka. Lubimy ich na maksa! I ich ciuchy, i same projektantki! Nawet product managera lubimy bardzo :D Poza tym - trochę im też zazdroszczę - nie mam kompleksów i uważam, że nasze ciuszki są boskie, ale ZOMBIE DASH są lata świetlne przed nami w zakresie produkcji, marketingu i ogólnego rynku ogarnięcia. My musimy się jeszcze sporo nauczyć ;) Natomiast jest to zazdrość motywująca i budująca! Dlatego nie wstydzę się powiedzieć - w zombieszmatkach chodzi już cała moja rodzina! Są po prostu tak boskie, jak my sami ;) Pasujemy do siebie idealnie ;) Sami zobaczcie :D


piątek, 25 kwietnia 2014

Koz We Love SkaTeBoArdiNg!



     Dzisiaj post całkiem nieszyciowy, ale bardzo życiowy ;) Będzie o nowej pasji moich starszaków.. i o starej pasji ich rodziców :D Czyli SkaTeBoArdInG is NoT a CriMe!


wtorek, 22 kwietnia 2014

Co się odwlecze...


Jak minęły Wam święta? Bo ja mogę powiedzieć, że baaaardzo spokojnie, bez typowej zazwyczaj dla tego okresu nerwówki. Może dlatego, że przez chorobę dzieci nie mogłam w zasadzie zrobić niczego, co sobie zaplanowałam. Przyjęłam więc postawę totalnego luzu, bo w zasadzie nic nie mogło się zepsuć ;) Dużo czasu spędzaliśmy na świeżym powietrzu, korzystając ze słońca, które naprawdę było łaskawe w tym czasie. 
W Wielką Sobotę poszliśmy z Kubą pierwszy raz ze święconką. Miałam wątpliwości, czy damy radę go ujarzmić w kościele i dziś z całym przekonaniem stwierdzam, że były to wątpliwości słuszne ;) Otóż mój starszy syn, słynący z ognistego temperamentu, odkrył, że w kościele mamy do czynienia ze zjawiskiem echa. Zadbał więc o to, żeby przetestować wszystkie słowa, jakie zna. Jego głos niósł się, jak trzeba. Szkoda tylko, że nie do końca w tym miejscu, w którym powinien ;)  Ksiądz był na szczęście bardzo, bardzo wyrozumiały i podszedł do sytuacji z poczuciem humoru.

sobota, 19 kwietnia 2014

Wielkanoc na ostatnią chwilę też może być cudowna ;)


Co roku oczekuję na święta z niecierpliwością i zawsze wydaje mi się, że jeszcze zostało strasznie dużo czasu i że ze wszystkim spokojnie się wyrobię. Oczywiście okazuje się, że święta są już zaraz, a moje przygotowania leżą. Domyślacie się, że w tym roku było podobnie. I tak jestem dla siebie pełna podziwu, że zasadziłam wcześniej rzeżuchę. Zazwyczaj brałam ją od mamy, która znając moje zwyczaje, zawsze przygotowywała więcej egzemplarzy.

piątek, 18 kwietnia 2014

Królik w marchewce, czyli maskotki edukacyjne - nowość od BPM!



     Maskotki maskotkami, ale dla mnie najlepsza zabawka to taka, z którą dziecko może COŚ zrobić. Pobudzająca wyobraźnię, sprawność intelektualną, manualną, działająca na różne zmysły - wzroku, dotyku... I już jakiś czas temu powstał plan, by zrobić kolekcję zabawek edukacyjnych, z pomocą których dziecko może zdobywać nowe umiejętności. Co więcej, te maskotki byłyby stworzone maminymi rękami. Bo to my, mamy, wiemy, co dla naszych dzieci najlepsze!

I powstał. Królik w marchewce, czyli mini BamBam w marchewkowym domku :D



niedziela, 13 kwietnia 2014

...i co ja bym bez niego zrobiła... czyli trzecie urodziny Felutka

 

     Dzisiejszy post pewnie trochę nie na miejscu, bo urodzinki Felka powinny być wyłącznie czasem radości, ale... mam w sobie pewną traumę i chociaż już raz wspominałam o niej, równo rok temu, to chyba wiele czasu minie, nim się z nią uporam.
Co roku, w JEGO urodzinki, pamiętam o tym i robię rachunek sumienia...




środa, 9 kwietnia 2014

Warsaw Fashion Weekend, czyli nie wszystko złoto, co się świeci ;)



     Wyjazd na WFW okupiony został ogromnym stresem. Zbiegło się dość niefortunnie parę okoliczności - konieczność wynajmu mieszkania, bo okazało się, że nasze przyjaciółki albo wyjeżdżają na ten weekend, albo mają zaplanowanych już gości.. Podróż do Warszawy autem z uszkodzoną oponą wmagała przystanków co niecałe 100km, a na końcu czekała absolutnie okropna, okropna niespodzianka! Prawdopodobnie, gdybym została z tym sama, dawno bym się załamała, ale - co dwie głowy to nie jedna :D Obróciłyśmy wszystko w żart i po raz kolejny uruchomiłyśmy wszelkie pokłady naszej kreatywności. I cóż - zaskoczyłyśmy same siebie :D


czwartek, 3 kwietnia 2014

london calling cz. 2

Londyn: z tym miastem wiąże się wiele wspomnień. Byłam już tam kilkukrotnie i jak wracam myślami do któregoś z wyjazdów, stwierdzam, że każdy był na innym etapie życia. Najpierw wyjazdy typowo rozrywkowe, potem pobyt w ciąży z Kubą i teraz już, gdy pojawiły się dzieci. Tyle się zmieniło na przestrzeni kilku lat ;) Wypierając oczywisty fakt starzenia się, stwierdzam, że ciągle jesteśmy w tym samym gronie przyjaciół. To strasznie miłe uczucie ;) Nikt się z nikim nie kłóci, nie drze kotów. Naprawdę, trafiliśmy na wyjątkowe grono osób, które potrafi ze sobą dobrze się bawić, dzielić smutki i radości, sukcesy i porażki niezmiennie od czasów liceum. I nie są to dwie czy trzy osoby, które zawsze się dogadają, ale jakby nas wszystkich zliczyć, to uzbiera się dziesiątka ;)  A że wchodzimy już w czasy szalonych trzydziestek, trochę się pozmieniało od szkoły średniej;)


wtorek, 1 kwietnia 2014

London calling.. cz. 1



   
     Gdy pod koniec stycznia rezerwowaliśmy bilety, żadna z nas nie przypuszczała jeszcze, że koniec marca i początek kwietnia będą dla nas czasem totalnie wytężonej pracy. Byłyśmy raczej przekonane, że będzie to taki ostatek sezonu ogórkowego, tuż przed świętami Wielkiej Nocy.
Oczywiście, jak się okazało, było totalnie odwrotnie... jak to w życiu, cokolwiek sobie nie zaplanujesz, los zdecyduje inaczej :D Także na lotnisko pędziłyśmy nie tylko spóźnione, ale totalnie niewyspane. Lot o 6 rano = konieczność wstania o 3 = sen trwający niespełna godzinę... ale w zamian za to, w zamian za to... trzy dni absolutnie boskiej zabawy, w absolutnie najlepszym towarzystwie :-D Jechaliśmy tam z naszymi mężami, a także z przyjaciółmi od lat. Sześcioro bliskich sobie przyjaciół, kilkanaście lat wspólnych wspomnień, niemal jednakowe poczucie humoru gwarantowało, że te niespełna trzy dni będą idealne. Chociaż pewnie - bezsenne... ale w końcu młodzi jesteśmy, wyśpimy się, jak to mówią, po śmierci :D