wtorek, 31 maja 2016

Alleluja! Powstałam z martwych

Mam ochotę powiedzieć kopę lat. Tak dawno mnie tu nie było. Kiedy spojrzę na swój ostatni wpis z lutego własnym oczom nie wierzę! Przeleciało tak szybko, że mam wrażenie, że minęły najwyżej trzy tygodnie. A tu trzy miesiące mijają. Nie wyobrażajcie sobie, że siedziałam na Bahamach z drinkiem z palemką, zastanawiając się, czy danego dnia w ogóle warto wstać. Rzeczywistość była zupełnie bardziej prozaiczna. I ciężka do tego. Na co dzień, oprócz opieki nad małą Polą i ciągle jeszcze małymi chłopcami, ogarniałam tzw zaplecze BPM. Paczki, maile, listy, księgowość, przeprowadzkę. Przez ten czas w zasadzie nie ściągałam dresów, a z zasobów mojej kosmetyczki makijażowej korzystałam nad wyraz sporadycznie. Zatraciłam się trochę w tym wszystkim. Miałam świadomość, że Patrycja przy bliźniakach zupełnie nie wyjdzie z domu, a ja z jedną Polą już dam radę. Nie lubię się nad sobą użalać, więc zagryzłam zęby i pchałam ten swój klekoczący wóz do przodu. Ale dziś mogę powiedzieć, że wzięłam zdecydowanie za dużo na swoje barki, które są obecnie już bardzo wątłe. Przyznaję, że w klekoczącym wozie nieraz po drodze odpadło koło. Nie zawsze potrafiłam sprostać terminom. Żyłam w naprawdę dużym stresie i pod niezłą presją.

Wiele razy chciałam coś do Was napisać, uśmiechnąć się, przywitać, ale biorąc pod uwagę ilość nieprzespanych nocy i dodatkową pracę fizyczną z paczkami w pracowni, byłam dosłownie żywym trupem. Na samą myśl o dodatkowym zajęciu zbierało mi się na płacz ze zmęczenia. Mój mózg w pewnym momencie w ogóle nie przetwarzał informacji poza tymi niezbędnymi. Miałam taką blokadę przed pisaniem, uruchomieniem szarych komórek, że trudno mi było zrozumieć reakcje własnego organizmu. Doszło nawet do tego, że nie pamiętałam, czy kilka minut wcześniej coś zrobiłam, przeczytałam, czy odpowiedziałam na mail. Dosłownie dwoiło mi się przed oczami. Ale nadszedł ten moment, kiedy mówię BASTA. Postanowiłam przerwać ten zaklęty krąg i mu się postawić. Na szczęście lato jest spokojniejszym okresem w branży tekstylnej. Poza tym w ostatnim czasie mocno pracowałam nad uregulowaniem nocy i snu u Poli. Sytuacja bardzo się poprawiła. Wracam do świata żywych. I do Was ;-) Z Patrycją na pewno nie było Wam smutno i pusto, wręcz przeciwnie, ale oficjalnie dołączam ponownie do tandemu pisarskiego.


Dzisiejszy wpis miał dotyczyć zupełnie czegoś innego, ale jako że FB powitał mnie rano absolutnie zaskakującą dla mnie dziś treścią, spontanicznie zmieniam temat.
Jako typowa blogerka i właścicielka sklepu internetowego zazwyczaj zaczynam dzień od porannej prasówki, czyli przejrzenia wszystkich powiadomień na naszej BPM-owej stronie. I nieoczekiwanie pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłam dziś rano, było to oto zdjęcie. Nasz pierwszy firmowy event! Choć chyba jeszcze nie można go nazwać firmowym, bo każda z nas działała wtedy indywidualnie, mimo że pod jedną banderą.


Własnym oczom nie wierzę, bo tyle rzeczy od tamtego momentu uległo zmianie! Do dziś pamiętam, jak bardzo przeżywałam pierwsze poważne pokazanie światu naszych uszytków. Poprosiłam niezastąpioną mamę, żeby wzięła Kubę do siebie i cały dzień i niemal całą noc szyłam na Mamuszki w sopockiej Zatoce Sztuki.  Czułam ogromną powagę tej imprezy. Prawdopodobnie było to pierwsze takie wydarzenie hand made w Trójmieście. Byłam wtedy w ósmym miesiącu ciąży z Maksiem i mimo że dziś te zdjęcia budzą głównie uśmiech, to jednak czuję wielką i nieodpartą dumę. I nie wstydzę się o niej mówić. Jestem z siebie dumna, że miałam w sobie tyle samozaparcia, dyscypliny i pasji, że w przedsionku porodu siedziałam tyle godzin przy maszynie. Że na bieżąco ustalałam, jak się szyje apaszkę, a jak komin, kiedy z jednej strony mam minky, które, jak się nagle okazało, totalnie się rozciąga pod naciskiem stopki maszyny i nie chce współpracować. Było to zaledwie 3 miesiące po tym, jak pierwszy raz w życiu miałam przed sobą maszynę do szycia. Pamiętam, jak dzwoniłam do Patrycji z histerią, że nie potrafię apaszki wywrócić na drugą stronę. I że pewnie niepotrzebnie idziemy do tej Zatoki Sztuki. Wyrwałyśmy przez tę dobę chyba wszystkie włosy ze stresu;-)

Przyszłyśmy z Patrycją na cały dzień z dwoma koszyczkami, każda swoim. Pamiętam jak dziś, gdy podeszła do nas pierwsza klientka. Pani, która prowadzi przedszkole w Warszawie kupiła kilkanaście apaszek! Serce niemal mi wyskoczyło z klatki piersiowej, bo po pierwsze ktoś zainteresował się czymś, co sama wymyśliłam, zrobiłam, stworzyłam, a po drugie w takiej ilości! Nie potrafiłam jeszcze mówić o swoich uszytkach jako o czymś, co ktoś inny mógłby nabyć. Przez gardło nie mogły mi przejść słowa z ceną za dany produkt. Tak bardzo się krygowałam. Choć jeszcze długo potem, gdy apaszkę potrafiłam już uszyć trzymając w drugiej ręce dziecko, czułam supeł w brzuchu, tak bardzo przeżywałam wydanie jej w świat. Odpowiedzialność za produkt, który jest przeznaczony dla dzieci, jest ogromna. Trzeba pamiętać o wielu rzeczach, które potem składają się na bezpieczeństwo i komfort noszenia takiego produktu.

Wiele razem z Patrycją przeszłyśmy. Szczerze mówiąc, to na co dzień tego w ogóle nie dostrzegamy i co najsmutniejsze - nie doceniamy. Spędzamy godziny na rozmowach, co powinno być już zrobione, w którą stronę pójść dalej, jak bardzo jesteśmy zapracowane i zaangażowane przy dzieciach, a nie pamiętamy, jak wielką pracę już wykonałyśmy. Dopiero przypadkowe zdjęcia są w stanie przekonać nas, jak duży krok zrobiłyśmy i ile potu, łez i wysiłku nas to kosztowało.
BPM już tak dzisiaj nie wygląda. Zmieniło się chyba wszystko. Od kwestii formalnych, po ofertę i skalę. Minęły trzy lata, rozwinęłyśmy skrzydła, odchowałyśmy kolejne dzieci.

Rozśmieszę Was trochę. Patrząc na to w zasadzie świeże zdjęcie, choć już tak bardzo nieaktualne, dochodzę do wniosku, że jedna rzecz jest ciągle taka sama. Zamiłowanie do straganiarstwa! Ilekroć jeździmy na modowe eventy, podziwiamy pięknie zaprojektowane stoiska. Stoimy z rozdziawionymi paszczami i wydajemy z siebie odgłosy zachwytu. Jesteśmy pod ogromnym wrażeniem designu, pomysłu, kreatywności. Potrafimy docenić starania naszych kolegów z branży. My uprawiamy swoją hopkę galopkę codzienną. Różne wieszaki (mimo że tyle razy miały zostać ujednolicone), stojak sprzed trzech sezonów. Stolik tez nie pierwszej młodości. Torby IKEI wciśnięte razem z naszymi rzeczami gdzieś pod krzesło. Jednym słowem boski folklor.
Za każdym razem obiecujemy sobie, że to ostatni raz, że teraz to już ktoś musi nam zaprojektować stoisko, skoro same nie mamy na to czasu, na co dzień będąc zaangażowane w sprawy domowe. Dziwnym trafem wracamy do punktu wyjścia ;-)))) Ale wiecie co?  Chyba właśnie dlatego sprawiamy wrażenie dostępnych. Przy naszym stoisku zawsze stoi największy tłum. Ludzie przychodzą do nas po prostu porozmawiać. Nie udajemy kogoś, kim nie jesteśmy. Pogodziłyśmy się tak bardzo ze wszystkimi niedociągnięciami i niedoskonałościami, że już się z nich po prostu śmiejemy. Choć przyznaję, że gdy na pierwsze ogromne wyjście BPM-u, czyli targi Mustache, zapomniałyśmy zabrać wieszaków i regału, nerwy były ogromne. Dwie godziny biegałam po Warszawie i szukałam odpowiednich. Znalazłam tylko rozmiary dorosłe. I wiecie co? Jeździmy z nimi do dziś ;) Największą naszą wpadką było chyba niezabranie stołu na Warsaw Fashion Weekend. Zorientowałyśmy się dopiero na minutę przed wyjściem. Mieszkałyśmy w wynajętym mieszkaniu, w którym zupełnie nie było nic, co by się nadawało oprócz….SUSZARKI DO UBRAŃ! Zabrałyśmy więc taksówką tę suszarkę, przykryłyśmy ją obrusem, na nogach zawiesiłyśmy baner i rozłożyłyśmy towar ;-))) Boginie domowego ogniska jak znalazł ;-) Przez trzy długie dni targów pilnowałyśmy tylko, żeby nasza suszarka się nie przewróciła razem z ciuchami i oglądającymi ;-)
Kiedy patrzę na te wszystkie sytuacje krytyczne z perspektywy czasu, wiem, że jesteśmy w stanie poradzić sobie we wszystkich okolicznościach. Żadne fatum nam niestraszne.  Są momenty lepsze i gorsze, ale suma sumarum z każdej sytuacji wychodzimy zawsze obronną ręką. Są sprawy troszkę zaniedbane, ale cóż, widocznie muszą poczekać na swoją kolej. Tak jak swojego czasu blog. Ogólnie jest chyba całkiem dobrze ;-) Aż sama nie wierzę, że to piszę! Wrodzona przesądność i czarnowidzenie każą mi trzykrotnie splunąć przez lewe ramię i odpukać w niemalowane.

Na koniec mam jeszcze do Was jedno nieśmiałe pytanie. Zaczynałyśmy swoje blogowanie z dość silną reprezentacją wpisów DIY. W pewnym momencie, z braku czasu, zawiesiłyśmy ten dział. Urządzam teraz na nowo pokoik moich dzieci i kilka, wydaje mi się, fajnych pomysłów wpadło mi do głowy. Takich, które pozwalają nie tylko oszczędzić pieniądze, ale przede wszystkim dają satysfakcję z własnoręcznie przygotowanych dekoracji. Przeczytalibyście takie wpisy czy to już pieśń przeszłości?
Ściskam i do miłego, tym razem zupełnie nieodległego usłyszenia ;-)

Zobaczcie, jak to z nami było całe trzy lata temu.

~m.







Chyba jednak się wstydzę ;-)








czwartek, 19 maja 2016

10 powodów, dla których fajnie jest mieć bliźnięta!


     Jeśli panikujesz, bo właśnie dowiedziałaś się, że jesteś w ciąży z bliźniętami… albo im bliżej porodu, tym bardziej ogarnia cię blady strach… w tej chwili PRZESTAŃ! Mam dla Ciebie zbiór argumentów, dla których posiadanie bliźniąt jest po prostu fantastyczne!


 

czwartek, 12 maja 2016

Let the magic begin!




     Już jest.
     Ona. Soczysta, pachnąca wiosną, słońcem, lekko odurzona zapachem kwitnących wiśni i jabłoni… nowa, boska kolekcja.

IN THE MAGIC GARDEN… LET THE MAGIC BEGIN!


środa, 4 maja 2016

Czas idealny… Majówka, Olsztyn i MY :D



     Gdy ogromne zmęczenie materiału daje się we znaki wszystkim dookoła… po prostu trzeba zmienić na chwilę otoczenie, by wypaść z domowej rutyny. Dlatego my, Marta i ja, plus nasza boska gromadka i nasi wspólni przyjaciele, co roku wybywamy za miasto. Niedaleko - tylko o tyle, by poczuć się dobrze gdzieś indziej i spędzić trochę więcej "quality time" z najbliższymi…

(fot. Magdalena Sulwińska)