Londyn: z tym miastem wiąże się wiele wspomnień. Byłam już tam kilkukrotnie i jak wracam myślami do któregoś z wyjazdów, stwierdzam, że każdy był na innym etapie życia. Najpierw wyjazdy typowo rozrywkowe, potem pobyt w ciąży z Kubą i teraz już, gdy pojawiły się dzieci. Tyle się zmieniło na przestrzeni kilku lat ;) Wypierając oczywisty fakt starzenia się, stwierdzam, że ciągle jesteśmy w tym samym gronie przyjaciół. To strasznie miłe uczucie ;) Nikt się z nikim nie kłóci, nie drze kotów. Naprawdę, trafiliśmy na wyjątkowe grono osób, które potrafi ze sobą dobrze się bawić, dzielić smutki i radości, sukcesy i porażki niezmiennie od czasów liceum. I nie są to dwie czy trzy osoby, które zawsze się dogadają, ale jakby nas wszystkich zliczyć, to uzbiera się dziesiątka ;) A że wchodzimy już w czasy szalonych trzydziestek, trochę się pozmieniało od szkoły średniej;)
Ale żeby nie było tak nostalgicznie i rzewnie. Relacji z naszej podróży ciąg dalszy. Wyjeżdżając z Polski postanowilismy sobie, że jako że mamy do dyspozycji dwie noce, jedną spędzimy w teatrze, drugą w jakimś klubie. Spektakl w teatrze rezerwowaliśmy jakiś miesiąc. Oczywiście z marnym skutkiem, bo każdy chciał iść na coś innego, a jak doszliśmy do porozumienia, bilety były albo wyprzedane, albo kosztowały fortunę. Wymyśliliśmy w zamian kolację w ciemnej restauracji, gdzie nie ma światła, a bardziej, gdzie jest totalna ciemnica i gdzie jako kelnerzy pracują głównie osoby niewidome. Taką, w której danie wybierasz z konkretnej puli i do końca nie wiesz, co spożywasz. Ot, wymyśliliśmy sobie takie niecodzienne doznanie. I o ile byliśmy w stanie przeżyć cenę, która była totalnie wygórowana (90 funtów za parę!), to już opinie totalnie nas zniechęciły. Mówiąc krótko: osoby, które już tam były, odradzały ze względu na liche doznania kulinarne. Zostaliśmy więc bez planów. Bo nie wiem, czy wiecie, ale ja zawsze muszę mieć chociaż jakiś szkic podróży. Zaplanować choćby mniej więcej co, kiedy i po co. Nie żebym nie lubiła spontanów, ale mam wrażenie, że odnalezienie się i wymyślenie atrakcji w wielkim mieście zawsze zajmuje więcej czasu niż sama atrakcja. Tym razem też trochę tak było ;) Nad miejscem, gdzie akurat zjemy obiad, kolację debatowaliśmy za każdym razem całe godziny (serio!). Dobrze, że chociaż śniadania mieliśmy w mieszkaniu, które wynajęliśmy, inaczej byłoby więcej dylematów ;)
Wracając do spędzenia dwóch wieczorów: pierwszego włóczyliśmy się po uliczkach Camden Town i trafiliśmy do pubu z muzyką na żywo. Było naprawdę klimatycznie, ale ranna podróż, cały dzień biegania po Londynie spowodowały, że o 22 byliśmy już w łóżkach (to miałam na myśli mówiąc wcześniej o starzeniu się ;-). Następnego wieczoru też zaplanowaliśmy wycieczkę do klubu. Skończyło się na pieczeniu angielskich kiełbasek w przenośnym grillu i grze w TABU w mieszkaniu. I nie myślcie, że narzekam. Absolutnie nie! Gra w TABU była jednym z lepszych punktów wyjazdu. Nie pamiętam, kiedy się tak uśmiałam. W ogóle uważam, że każdego rodzaju gry: planszowe, grupowe, sportowe są jedną z lepszych form spędzania wolnego czasu. Kreatywnie, śmiesznie i co najważniejsze nie ma nudy. Szczególnie to ważne, gdy chcemy zorganizować czas wolny dzieciom. Ale znów wracam do meritum. Dygresje to mój znak szczególny, chyba już się przyzwyczailiście? ;) Staram się, naprawdę ;) Ale tak to jest, jak człowiek chce dużo przekazać, a ja już mam taki charakter, że zawsze mam za dużo do powiedzenia. Nieważne, czy powinnam, czy nie ;) Zawsze wyskakuję przed szereg, a potem często muszę się liczyć z konsekwencjami. Ale to chyba cecha wszystkich zodiakalnych Lwów? Tak to sobie tłumaczę ;)
Po raz kolejny wracam do pobytu w Londynie. Drugiego dnia stwierdziliśmy, że jednak Camden Town jest mocno oddalone od miejsc, do których chcemy dotrzeć, więc trzeba zorganizować jakiś mądry środek komunikacji. My z Patrycją obstawałyśmy przy metrze, reszta przy rowerach. Mnie trochę wizja rowerów, przyznam, przerażała. Oczywiście potrafię jeździć i w dzieciństwie w zasadzie nie schodziłam z roweru, ale jednak od tamtych czasów minęło kilkanaście lat! Potem jakoś zarzuciłam tę przyjemność. I tak od razu miałam się rzucać na głęboką wodę, po ulicach Londynu, po tych wszystkich wielkich skrzyżowaniach i to jeszcze w ruchu lewostronnym? NO WAY! Zapadła więc decyzja o rozdzieleniu się. My z Patrycją metrem, reszta rowerami. Mieliśmy się spotkać w umówionym punkcie. Szybko decyzja nas zabolała, bo okazało się, że jednorazowy przejazd metrem kosztuje 4.75 funta!!!!! Długo przecierałyśmy oczy i nawet dopytywałyśmy w kasach, czy na pewno kwota się zgadza. Bilet całodzienny też mocno obciążał nasze wyjazdowe budżety. Poza tym rowerem jednak można było bardziej precyzyjnie dojechać, odstawić, znów wsiąść. Bez czekania, błąkania się po tunelach, rozszyfrowywania którą linią teraz i na który poziom się przesiąść. Więc pod koniec dnia nie było już innego wyjścia jak rowery. Patrycja jeszcze odparła nasz szturm jednośladowy, ale następnego dnia też się poddała.
Jeśli o mnie chodzi, to powiem Wam, że dawno nie podjęłam tak korzystnej decyzji! Zakochałam się totalnie! Wprawdzie miałam ogromny problem ze skoordynowaniem jazdy w ruchu lewostronnym, ale na początku trzymałam się po prostu w środku grupy i jechałam za kimś. Ależ to było przeżycie! Ciepłe powietrze, wiatr we włosach. Do tego na koszyczku torebeczka, paczuszki ze sklepów, nic nie spada, nie odlatuje, bo systemy mocowań porządne. Dziś Wam mogę powiedzieć, że nie ma lepszego (ani tańszego!) sposobu na zwiedzanie miasta. Można samodzielnie wyznaczać sobie trasę, objeżdżać interesujące ulice i uliczki, wjeżdzać pod prąd (zdarzyło nam się nieraz ;-))). BAJKA! Pewnie wielu z Was tak właśnie porusza się podczas wyjazdów, ale dla mnie to naprawdę było totalne nowum. Chyba trochę zramolała się robię, że trzeba mnie namawiać do podobnych aktywności. Czekam już aż dzieci podrosną i z nimi będzie można się wyprawiać w ten sposób. Bo wózków i przyczepek nie ogarnęłam jeszcze. Chociaż może powinnam? ;))
A to nasz widok z okna o 6 rano. Ja, przyzwyczajona do niemowlęcego trybu wstawania, byłam już na nogach. Wszyscy spali, więc robiłam foty. A co ;-)
I cóż, że trochę tandetne. Za funciaka przeżyję nawet odrobinę brokatu ;-)
Rowery dzień pierwszy. Tu jeszcze z Patrycją spasowałyśmy. Dziś żałuję ;)
Kocham miejski design ;) Miejsca, które służą jedynie podziwianiu, bez celu użytkowego. Po prostu fajne.
Wieczorową porą najwyższy hotel w Europie tak właśnie ukazał się naszym oczom.
I punkt terminus naszego każdego wyjazdu do Londynu. Za każdym razem, chcąc dotrzeć do Tower Bridge, docieramy tylko do London Bridge. To już normalnie fatum ;)) Zawsze coś nam stanie na drodze: późna pora, brak wystarczającej ilości czasu, czyjaś choroba. Tak było i tym razem. Tower Bridge z tej samej perspektywy co zawsze ;))
I ten ruch samochodowy, który nawet w nocy jest w dużym natężęniu.
Czy jest coś bardziej londyńskiego niż metro i autobusy? ;)) Może Royal Baby ;)
I taksówki jeszcze ;-))
Dobre selfie nie jest złe ;)) Szczególnie rano, jak wszyscy śpią ;)
A nawet, gdy już wstali i można się odbić w drzwiach lodówki;)) Za to jakich czystych ;D
I moja ukochana historia rowerowa. Niekończąca się opowieść zdjęciowa ;)))
I postój ;) W parku, na trawie. Bosko ;D
Dwie GAPy.
Szybki SWING ;))))
A na koniec opuszczona galeria. I takie skarby w niej zostawione...
Super story :)
OdpowiedzUsuńA zapytam o te rowery, jest możliwość wypożyczenia przyczepki??
OdpowiedzUsuńZdjęcia super :) Będzie część 3?? bo mi mało :)
ja też czasami zwiewam do Londynu :) uwielbiam!
OdpowiedzUsuńŚwietne! Uwielbiam Wasze relacje z podróży!
OdpowiedzUsuńMożna wiedzieć co to za aparat?
Emily to olympus penlite e-pl 3:-)
UsuńDziękuję bardzo! Uwielbiam aparaty (nie wiem sama dlaczego) i po kupnie zawsze wybieram kolejny :)
UsuńMiałam okazję być w Londynie rok temu podczas Sylwestra - niezapomniane wspomnienia! Z jednej strony atmosfera wielkiego miasta i ciągły tłok, a z drugiej strony urzekająca architektura przedmieść i parki - tak wiele skrajności w jednym łączyć może tylko Londyn :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Świetne foty, uwielbiam Londyn, niepowtarzalne miasto i taka różnorodność ludzi, w naszej Polsce wszystko jest takie podobne do siebie...
OdpowiedzUsuńPodziwiam za odwagę z tymi rowerami :) Ja nie jeździłam z 15 lat, i choć mi się marzy to naprawić, jakoś wiecznie coś staje na przeszkodzie.Ale chyba nie odważyłabym sie po takiej przewie wsiąść na rower w tak wielkim mieście jak Londyn, z lewostronnym ruchem... No i z kondycją moich nóg - daleko bym nie zajechała ;)
OdpowiedzUsuń