Gdy niespełna dwa miesiące temu zdecydowałyśmy z Martą o założeniu bloga, nie spodziewałam się, że stanie się on dla mnie prawdziwą rewolucją. Niespodziewanie - wywrócił moje życie do góry nogami. Blog, a razem z nim kurs szycia, na który się zapisałyśmy, niemalże zdominował mój rozkład dnia. Nasz blog to nie tylko słowa pisane - główną treścią są nasze umiejętności, a żeby je pokazać - potrzeba czasu i zaangażowania. Najpierw do wymyślenia i przygotowania wykroju, do samego szycia, a wreszcie do zrobienia im zdjęć, obrobienia ich i zaprezentowania naszych "uszytków" na blogu. Czas, czas, czas... i chociaż przyjemność mam z tego ogromną, to - niestety! - jako potrójnej mamie wieczne mi go brakuje... staram się nagiąć dobę do maximum, ale nie jest to łatwe. Obiad musi być zrobiony, ciuszki wyprane i przygotowane do założenia, mieszkanko ogarnięte i czyste. A w tym szycie, robienie zdjęć, pisanie, a jeszcze kurs...
Przyznaję się, że odkąd piszemy bloga ciągle zmagam się z wyrzutami sumienia... Najbardziej na moim zaangażowaniu w bloga ucierpiały moje dzieci, które kocham przecież ponad wszystko. Nie mam dla nich tyle czasu co wcześniej, nie pamiętam, kiedy ostatnio graliśmy w jakąś grę, bardzo rzadko razem rysujemy, malujemy, pieczemy, co wcześniej było niemal codziennością. Na okrogło powtarzam: "za chwilę", "zaraz", "jutro"... Czuję się z tym bardzo źle... Ale z drugiej strony - od sześciu ponad lat jestem mamą i dopiero teraz zaczęłam się realizować w nieco innej roli niż zwykle. I chyba mam prawo, by oprócz bycia mamą na pełen etat, robić coś, co sprawia, że czuję się szczęśliwa i spełniona? Tak się cieszę, że moje dzieci są ze mnie bardzo dumne, że każdemu gościowi pokazują to, co "mama uszyła", chwalą się w przedszkolu, że "mama umie szyć" - to stanowi dla mnie przeogromne wsparcie!
Wczoraj znowu szykowałam zamówione poduszki i zajęłam moje dzieci nowo nagraną bajką. Aż tu dzieciaki mnie obsiadły i zaczęły prosić: " mamo, uszyj i mi poduszkę! I mi, i mi!". Zaczęły pokazywać na moje materiały i ścinki różne, co by chciały, co ma gdzie być na poduszkach. Znalazłam stary, polarowy koc i trzy niepotrzebne zamki, i tak zaczęliśmy wspólnie tworzyć. Każdy z chłopców wybrał sobie wzór, narysował na kartce, jak to ma wyglądać. Maksio wybrał miecz, Filip chciał piorun (aha ;) ), a nawet Feluś, zapytany, co ma być na podusi, powiedział: "iś! iś!" (czyli miś w wolnym tłumaczeniu ;) ). Postanowiłam z drugiej strony naszyć im literki z imionami. Tak powstały, wspólnymi siłami, niejako z resztek i znienacka - trzy poduchy, które niesamowicie uszczęśliwiły moje dzieci. Służą już jako przytulanki, jaśki do spania, pocieszyciela, gdy wybuchnie jakaś mała afera ;) A najbardziej zadowolony z niej jest Filipek, który choruje mi troszkę, ma gorączkę, źle się czuje i ciągle łazi ze swoją "ukochaną", jak to mówi, podusią...
I tak sobie myślę... gdybym nie umiała ich uszyć, to co my byśmy robili wczoraj...? Filip chory, Felek zagilany, tylko patrzeć, jak Maksio złapie wirusisko. Nigdzie byśmy nie poszli, siedzielibyśmy w domu, oglądali bajki, może w coś zagrali... a tak bawiliśmy się razem i zrobiliśmy coś fajnego i innego niż wszyscy wokół :)))
Popatrzcie, jak fajnie poduchy prezentują się w dziecięcym pokoju :) Radochę widać gołym okiem :D A dla mnie taki widok jak miód na serce!
F M F - to mój dream team :)))
Chyba nie jest tak źle ze mną jeszcze, skoro radość moich dzieci jest dla mnie nadal najważniejsza :) Jestem w swoim żywiole, robię coś, co kocham, dzielę się tym z innymi, a powoli staje się też to moją pracą. Snuję więc cudowne plany, stawiam zamki na piasku, może z czasem staną się one rzeczywistością... Kto wie. Ale na pewno próbuję znaleźć jakąś swoją przestrzeń w domu zdominowanym przez dzieci, mężczyzn ;), a w dniu - konstruktywny czas dla siebie i swojej pasji. MUSI mi się udać jakoś to wszystko połączyć. Może, gdy kurs się skończy, będzie mi łatwiej? A z drugiej strony boję się, że zabraknie mi mobilizacji... Dużo będzie zależało wtedy tylko ode mnie, co z tym zrobię... Mam nadzieję, że za parę lat dzieci będą ze mnie dumne :)
~PaT
Podusie super! zazdroszczę umiejętności :) a pasja.. zawsze wymaga poświęceń, ale grunt by umieć rozsądnie połączyć naukę i realizację siebie z czasem dla dzieci.. na pewno się uda i będzie super! a Twój Dream Team będzie dumny z mamy, która szła do przodu a nie utknęła w martwym punkcie, że tak się wyrażę :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)) Mam nadzieję, że uda mi się to jakoś połączyć wszystko. Muszę w końcu.
Usuńfajnie! mój syn pojechał dziś na turniej piłkarski z własnego projektu poduszeczką-talizmanem, rozmiaru szpilkowej podusi -bo ja dopiero raczkuję szyciowo. Można to przemycać i tym zarażać:)
OdpowiedzUsuńAle SUPERRRR! Czyli zarażamy :D Myślę, że naprawdę magia mieszka w wykonanych własnoręcznie przedmiotach. Taka biała magia, która chroni i daje pocieszenie, gdy trzeba, a gdy nie trzeba - po prostu jest. I się o niej wie, że JEST :)
UsuńPaT, jestem pod wrażeniem !!! poduszki sa cudne, ale sposób w jaki piszesz i podchodzisz do macierzyństwa jest świetny. każda mama musi inwestować w siebie, zeby dac dzieciom wzorce :)
OdpowiedzUsuńps- poproszę podusie dla czwartego synka - chrzestnego ;)
Będzie na bank!!! :* Chyba zajączek przyniesie :)))
Usuńnie chce by wyszlo na to,że w każdym komentarzu jedynie słodzę i zachwalam, ale te podusie naprawde są świetne:) a dume i radość chłopcy mają wypisane na twarzy, gratulacje,uda się na pewno:*
OdpowiedzUsuń:*** a czemu miałoby nie wyjść, ja tam nie mam nic przeciwko. na początku drogi jesteśmy i każde dobro słowo działa na nas jak kojący balsam :) dziękujemy!
UsuńSuper są te poduchy! I bardzo przyjemna sesja zdjęciowa :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńPati podusie są cudne! A połączenia Twojej pasji i czasu spędzonego z dziećmi GRATULUJĘ!
OdpowiedzUsuńDziękuję :))) Obyś się nie myliła :)
Usuń