Ostatnie kilka dni spędziłam z mężem w Kielcach. Niejednokrotnie już tam byliśmy - rokrocznie organizowane są tam targi "Czas dziecka" - ale pierwszy raz nie byliśmy na chwilę, przejazdem, a zostaliśmy trzy dni. Byłam wielce zaskoczona... mega pozytywnie :) To miasto jest fantastyczne!
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą targi. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą targi. Pokaż wszystkie posty
niedziela, 2 marca 2014
Kieleckie niespodzianki / targi "Czas dziecka"
Ostatnie kilka dni spędziłam z mężem w Kielcach. Niejednokrotnie już tam byliśmy - rokrocznie organizowane są tam targi "Czas dziecka" - ale pierwszy raz nie byliśmy na chwilę, przejazdem, a zostaliśmy trzy dni. Byłam wielce zaskoczona... mega pozytywnie :) To miasto jest fantastyczne!
środa, 11 grudnia 2013
Takie małe postanowienia (przed)noworoczne
Ile to już nas nie było na blogu? Pewnie wyjdzie około siedmiu dni. Sporo, jeśli wziąć pod uwagę szczere chęci dzielenia się tym, co się dzieje wokół nas. A dzieje się naprawdę dużo. To trochę taki efekt kuli śnieżnej: każde nowe wydarzenie pociąga za sobą kolejne i jeszcze następne.
Chyba jesteśmy już trochę zmęczone i potrzebujemy prawdziwego odpoczynku. Jest niemal północ, a ja siadam do posta, który planowałam rano...ale 2 dni temu ;) Nie mamy dla siebie litości i zaczynamy zauważać pierwsze skutki takiego działania. Ale o tym kiedy indziej.
Dlatego pierwszym z naszych postanowień było wyznaczenie daty, do której przyjmujemy zamówienia świąteczne. Bo znając siebie, pewnie byśmy jeszcze w Wigilię przyjmowały ostatnie zlecenia i umawiały się na odbiór uszytków między kolacjami u kolejnych członków rodziny. Naprawdę, uwierzcie, wyznaczenie terminu przyjmowania zgłoszeń wymagało sporo silnej woli. Ale zrobimy, jak postanowiłyśmy: materiały dojdą przed weekendem, do końca przyszłego tygodnia (a najlepiej do jego środka) odszywamy ostatnie zamówienia, a potem już tylko świąteczny czas dla dzieci, rodziny i przyjaciół. Jakoś tak się ostatnio porobiło, że nawet w gronie starych przyjaciół trudno nam się zmobilizować i spotkać. Wstyd się przyznać, ale kolację wigilijną dla przyjaciół wyznaczyłam już ponad dwa miesiące temu, żeby mieć pewność, że wszyscy się stawią.
Tylko jak ja posprzątam cały ten szyciowy rozgardiasz przed przyjęciem kogokolwiek? ;) Popadam w totalną niemoc od samego myślenia, a co będzie, jak będę musiała zacząć realnie szukać miejsca dla metrów, ćwiartek, ścinków i półścinków tkanin, które łypią na mnie codziennie swoimi oczami z centralnego punktu mojego mieszkania? Może wydarzy się cud wigilijny i posprząta się samo? Akurat ;P
Postanowienie numer dwa: Podjęłyśmy z Patrycją decyzję, że z nastaniem nowego roku musimy się wyprowadzić z domu. Nie żeby od razu tak na stałe i gdzieś daleko, ale koniecznie musimy znaleźć miejsce, które będziemy mogły zaadaptować na naszą pracownię, w której będziemy spędzały określoną liczbę godzin dziennie. W domu będziemy już tylko zajmowały się domem i domownikami. Nie ma innego wyjścia. Inaczej wyrwiemy ostatki włosów, które zostały nam na głowie ;D
Poza tym podjęłyśmy jeszcze inną ważną decyzję, dotyczącą kiermaszy i naszego udziału w nich. Pierwszy raz pojawiłyśmy się na takim kiermaszowym wydarzeniu w maju. W Zatoce Sztuki organizowana była impreza o nazwie Mamuszki i w jej ramach próbowałyśmy sprzedać to i owo wykonane naszymi własnymi ręcami (przypomnę, że u mnie skończyło się niemal przedwczesnym porodem, tak się wtedy napracowałam). Potem miałyśmy długą przerwę, aż do 1 grudnia., kiedy to pojawiłyśmy się na kiermaszu świątecznym w klubie Scena w Sopocie (a konkrenie pojawiła się Patrycja z moim mężem, bo ja wolę nie wspominać przez co wtedy przechodziłam). Niestety, pora roku nie sprzyja wizytom gości na podobnych wydarzeniach. A więc przygotowania okazały się bezowocne, bo po prostu ludzi było jak na lekarstwo. Podobne odczucia miałyśmy podczas kolejnego kiermaszu, Mungo Fair.
I nie chodzi tu o starania organizatorów, które są ogromne. Widać, że bardzo im zależy na wypromowaniu imprezy. Starają się jak mogą, ale jednak kiepskie warunki atmosferyczne są ciągle zwycięskie w tej walce. Oceniamy, że jak na razie internet to mekka dla twórców handmade. Dlatego od teraz staranniej będziemy dobierały kiermasze, w których będziemy chciały uczestniczyć. Ha! Z jednego już nawet zrezygnowałyśmy mimo uprzedniego zgłoszenia się. Nie rzucamy słów na wiatr;P
Dobra, kończę już, bo chyba zaczyna się z tego robić poradnik szyciowego przetrwania ;)
Podrzucam Wam więc jeszcze krótką fotorelację z ostatniego kiermaszu Mungo Fair. Mimo że odwiedziło nas niewielu ludzi, trzeba zaznaczyć, że spotkałyśmy mnóstwo inspirujących i bardzo kreatywnych osób wystawiających swoje dzieła. Miejmy nadzieję, że zawiążą się z tego dłuższe znajomości, a co z tego, że poniekąd "biznesowe". No dobra, branżowe brzmi lepiej ;)
Boginiowe stoisko jak zawsze kolorowe. Nawet zimą ;)
Natchnęło mnie? ;D
Bo u nas to jak w rodzinie: miło i z uśmiechem.
Spodnie, podusie, metkosie, kocyki... Duuuużo ich ;)
Gadki-szmatki z pozostałymi wystawcami najbardziej cenne. Tu z Mama Design.
Mungo Fair;)
Tylko co my teraz zrobimy z tymi poduszkami? ;)
Patrycja w swoim żywiole ;)
Muzyka była naprawdę dobra ;) I na żywo!
Chyba jesteśmy już trochę zmęczone i potrzebujemy prawdziwego odpoczynku. Jest niemal północ, a ja siadam do posta, który planowałam rano...ale 2 dni temu ;) Nie mamy dla siebie litości i zaczynamy zauważać pierwsze skutki takiego działania. Ale o tym kiedy indziej.
Dlatego pierwszym z naszych postanowień było wyznaczenie daty, do której przyjmujemy zamówienia świąteczne. Bo znając siebie, pewnie byśmy jeszcze w Wigilię przyjmowały ostatnie zlecenia i umawiały się na odbiór uszytków między kolacjami u kolejnych członków rodziny. Naprawdę, uwierzcie, wyznaczenie terminu przyjmowania zgłoszeń wymagało sporo silnej woli. Ale zrobimy, jak postanowiłyśmy: materiały dojdą przed weekendem, do końca przyszłego tygodnia (a najlepiej do jego środka) odszywamy ostatnie zamówienia, a potem już tylko świąteczny czas dla dzieci, rodziny i przyjaciół. Jakoś tak się ostatnio porobiło, że nawet w gronie starych przyjaciół trudno nam się zmobilizować i spotkać. Wstyd się przyznać, ale kolację wigilijną dla przyjaciół wyznaczyłam już ponad dwa miesiące temu, żeby mieć pewność, że wszyscy się stawią.
Tylko jak ja posprzątam cały ten szyciowy rozgardiasz przed przyjęciem kogokolwiek? ;) Popadam w totalną niemoc od samego myślenia, a co będzie, jak będę musiała zacząć realnie szukać miejsca dla metrów, ćwiartek, ścinków i półścinków tkanin, które łypią na mnie codziennie swoimi oczami z centralnego punktu mojego mieszkania? Może wydarzy się cud wigilijny i posprząta się samo? Akurat ;P
Postanowienie numer dwa: Podjęłyśmy z Patrycją decyzję, że z nastaniem nowego roku musimy się wyprowadzić z domu. Nie żeby od razu tak na stałe i gdzieś daleko, ale koniecznie musimy znaleźć miejsce, które będziemy mogły zaadaptować na naszą pracownię, w której będziemy spędzały określoną liczbę godzin dziennie. W domu będziemy już tylko zajmowały się domem i domownikami. Nie ma innego wyjścia. Inaczej wyrwiemy ostatki włosów, które zostały nam na głowie ;D
Poza tym podjęłyśmy jeszcze inną ważną decyzję, dotyczącą kiermaszy i naszego udziału w nich. Pierwszy raz pojawiłyśmy się na takim kiermaszowym wydarzeniu w maju. W Zatoce Sztuki organizowana była impreza o nazwie Mamuszki i w jej ramach próbowałyśmy sprzedać to i owo wykonane naszymi własnymi ręcami (przypomnę, że u mnie skończyło się niemal przedwczesnym porodem, tak się wtedy napracowałam). Potem miałyśmy długą przerwę, aż do 1 grudnia., kiedy to pojawiłyśmy się na kiermaszu świątecznym w klubie Scena w Sopocie (a konkrenie pojawiła się Patrycja z moim mężem, bo ja wolę nie wspominać przez co wtedy przechodziłam). Niestety, pora roku nie sprzyja wizytom gości na podobnych wydarzeniach. A więc przygotowania okazały się bezowocne, bo po prostu ludzi było jak na lekarstwo. Podobne odczucia miałyśmy podczas kolejnego kiermaszu, Mungo Fair.
I nie chodzi tu o starania organizatorów, które są ogromne. Widać, że bardzo im zależy na wypromowaniu imprezy. Starają się jak mogą, ale jednak kiepskie warunki atmosferyczne są ciągle zwycięskie w tej walce. Oceniamy, że jak na razie internet to mekka dla twórców handmade. Dlatego od teraz staranniej będziemy dobierały kiermasze, w których będziemy chciały uczestniczyć. Ha! Z jednego już nawet zrezygnowałyśmy mimo uprzedniego zgłoszenia się. Nie rzucamy słów na wiatr;P
Dobra, kończę już, bo chyba zaczyna się z tego robić poradnik szyciowego przetrwania ;)
Podrzucam Wam więc jeszcze krótką fotorelację z ostatniego kiermaszu Mungo Fair. Mimo że odwiedziło nas niewielu ludzi, trzeba zaznaczyć, że spotkałyśmy mnóstwo inspirujących i bardzo kreatywnych osób wystawiających swoje dzieła. Miejmy nadzieję, że zawiążą się z tego dłuższe znajomości, a co z tego, że poniekąd "biznesowe". No dobra, branżowe brzmi lepiej ;)
Boginiowe stoisko jak zawsze kolorowe. Nawet zimą ;)
Natchnęło mnie? ;D
Bo u nas to jak w rodzinie: miło i z uśmiechem.
Spodnie, podusie, metkosie, kocyki... Duuuużo ich ;)
Gadki-szmatki z pozostałymi wystawcami najbardziej cenne. Tu z Mama Design.
Mungo Fair;)
Tylko co my teraz zrobimy z tymi poduszkami? ;)
Patrycja w swoim żywiole ;)
Muzyka była naprawdę dobra ;) I na żywo!
czwartek, 28 lutego 2013
Wiosna w Kazimierzu Dolnym
No proszę. Dopiero miesiąc minął od mojego wyczekiwanego wyjazdu do Norymbergi, a tu, znienacka, zdarzył się kolejny. Targi pewnej zaprzyjaźnionej firmy, których nie mogliśmy opuścić, odbywały się wczoraj w Warszawie, a jutro - największe polskie targi branży dziecięcej "Matka i dziecko" będą odbywać się w Kielcach. Sami przyznacie, że nie byłoby większego sensu wracać do Trójmiasta, więc zdecydowaliśmy się - nie bez pomocy kochanej teściowej, która zaproponowała, że zaopiekuje się moją kochaną trójką - że zatrzymamy się nie byle gdzie... a w Kazimierzu Dolnym! Zawsze marzyłam, żeby tu przyjechać, tyle się nasłuchałam od bardziej mobilnych, bo niedzieciatych ;) znajomych, ale było mi to zawsze nie po drodze.
Wczoraj, oczywiście, nie mogłam się powstrzymać, żeby nie wstąpić do warszawskiej Arkadii i zobaczyć na żywo wiosennych kolekcji jednych z moich ulubionych marek - American Eagle Outfitters, GAP i LTB - (w Arkadii jest jedyny sklep w Polsce, czego zupełnie nie rozumiem, bo mają gatunkowo rewelacyjne spodnie i nie tylko!). Trafiłam na ostatnie dni wyprzedaży, więc zaopatrzyłam swoją szafę w nowe piękne dresy (tak, kocham dresy, szczególnie te piękne! Nie ma nic wygodniejszego do noszenia w domu) bluzę, buty i parę innych fajnych szmatek :D Co poradzę, że kocham zakupy? Niewiele rzeczy sprawia mi taką przyjemność! No, może poza wygrywaniem w konkursach :D Ale o tej mojej pasji kiedy indziej.
Wyjechaliśmy z Warszawy późnym wieczorem, dotarliśmy do Kazimierza w nocy i już wtedy byłam zachwycona. Mijaliśmy po drodze wiele miast i miasteczek, ale żadne nie było tak urzekające! Stare, brukowane ulice, urocze, odrestaurowane kamieniczki i pomiędzy nimi - rozpadające się ze starości domeczki, jak z innego czasu... Aż zdziwiona jestem, że taki skarb posiadamy; ja już dawno nie widziałam tak starego i względnie dużego miasteczka, w tak dobrym stanie! Przywodzi mi na myśl francuskie Carcassonne, gdzie wielokrotnie byłam, spacerowałam, smakowałam... po prostu kocham taki klimat i już wiem, że do Kazimierza będę wielokrotnie wracać. Ale co ja piszę, dopiero za chwilę wybieramy się na spacer, dopiero zdążyliśmy zjeść fantastyczne śniadanie w naszym pensjonacie (polecam - Pensjonat Agharta), załatwić sprawy firmowe i dopiero za chwilę wyruszamy w miasto. Coś czuję, że będzie dużo zdjęć, duuużo, dużo zdjęć! A na razie jedno, na zachętę! Wyskoczyłam na sekundkę, żeby móc Wam pokazać to, co zobaczyłam z okna...
Czy widzicie to co ja!??? Czyżby faktycznie do Kazimierza już zawitała wiosna??? Odpowiedź znajdziecie w kolejnym moim poście - jak tylko wrócę :)))
Pozdrowienia z Kazimierza!
Subskrybuj:
Posty (Atom)