Generalnie rzecz ujmując, wpadam powoli w lekką panikę, mimo że wszystko w zasadzie mam zorganizowane. Torba szpitalna stoi niemal spakowana, większość najbardziej potrzebnych rzeczy kupiona, wypadałoby więc tylko siedzieć i czekać ;-) No ale tak się nie da. Mamy wiedzą, o czym mówię ;-)
Jak tylko usiądę bezczynnie, w głowie niczym klatki filmu pojawiają mi się kolejne scenariusze porodowe. Co może pójść nie tak. Jaka wersja będzie najmniej, jaka najbardziej optymistyczna. Czy zdążę dojechać z Gdyni do Gdańska. Czy badania dalej będą w porządku. Czy nie odeślą mnie z kwitkiem. Czy i tym razem obejdzie się bez komplikacji.
Do tego w nocy dręczą mnie koszmary, a to tylko pod warunkiem, że już zasnę. Bo że od jakichś trzech tygodni spać nie mogę, to już chyba wiele razy Wam mówiłam. Ekscytacja miesza się ze strachem, ciekawością i niepewnością. Chciałabym tak bardzo już, ale jednak może jeszcze nie. Wszystko odbywa się wbrew logice ;D Kolejne nastroje zmieniają się jak w kalejdoskopie. I w zasadzie Bogu dzięki, że mam jeszcze małą dwójkę Drombo pod ręką, inaczej tak bardzo skupiłabym się na sobie, że bym zwariowała. Nie bez powodu w dwóch poprzednich ciążach jeździłam kilka razy do porodu. Tak bardzo wsłuchiwałam się w bodźce wszelakie, że mocniejszy podmuch wiatru wydawał mi się nadchodzącym skurczem porodowym. Nie wspominając o burczącym pustym żołądku w nocy.
Nie jest to najprostszy czas dla kobiety. Domyślam się, że dla jej otoczenia też nie ;-) Szczególnie w tych upałach rzecz się komplikuje. Obecnie przed zachodem słońca nie wychodzę za drzwi. W przeciwnym razie czuję się jak wielbłąd, który obładowany próbuje przemierzyć pustynię. Tylko że ja nie mam wielbłądzich zapasów wody uwalnianych w miarę wędrówki. Za to brzuch, który nie dość, że nie oddaje, to jeszcze ściąga wszystko, co cenne. Przytyłam całe 15 kilogramów. Niektórzy powiedzą, że niedużo, jednak biorąc pod uwagę fakt, że wszystko poszło w brzuch, jest co dźwigać na co dzień. Ale nie myślcie, że się nad sobą umartwiam. Jestem jak najdalsza od tego. To zwyczajne nieszkodliwe marudzenie. Jestem szczęśliwa, że to już trzecia ciąża bez komplikacji, sytuacji prawdziwie stresowych, że malutka się dobrze rozwija, rośnie, że ciąża już w zasadzie niemal donoszona. To wszystko cieszy jak nic innego.
Dlatego dziś ze spokojną głową prezentuję Wam moje wprawki do wyprawki. Jako pierwsza na tapetę idzie kołyska.
Przyznaję, że punkt pierwszy w moich rozterkach wyprawkowych zawsze najpierw zajmowała organizacja miejsca do spania dla malucha. Po pierwsze dlatego, że sypialnię mamy na piętrze, a pokój dziecięcy na dole. W sypialni w ciągu dnia w zasadzie nie bywamy. Bieganie miliard razy w tę i z powrotem po schodach średnio mi się widziało już przy pierwszej ciąży. Dlatego tuż przed urodzeniem Kuby wpadłam na genialny pomysł: KOŁYSKA! Absolutnie mobilne rozwiązanie do około szóstego miesiąca życia. Mogła stać gdziekolwiek. W ciągu dnia była z nami na dole, na górę wędrowała w porze kąpielowej. Za kadencji niemowlęcej Kuby używaliśmy tzw. kosza Mojżesza z Mothercare. Sprawdził się idealnie, można było nosić na dół sam kosz i układać w najszerszym miejscu kanapy, póki dziecko jeszcze nie było ruchliwe. Czego mi już wtedy brakowało, to integralności z dolną częścią, która była stosunkowo ciężka. Także kosz służył nam na dole tylko jako miejsce odłożenia dziecka, bujaliśmy Kubę tylko na górze, wieczorami i nocą. Za czasów Maksia mieliśmy już mniejszą kompaktową kołyskę 3w1 Bright Starts, która mogła służyć także jako leżaczek. Niestety, to rozwiązanie sprawdziło nam się najmniej. Maks prawie w ogóle nie chciał w niej leżeć, materacyk był niezbyt wygodny. Służyła jako zabawka, dodatek, pełniła raczej prowizoryczną rolę i młody wylądował szybko u nas w łóżku, co też miało swoje dobre strony ;-)
Przy Poli już wiem, że znalazłam rozwiązanie idealne. Jestem nim totalnie podekscytowana kołyską Dream marki BabyHome. Bo nie dość, że design absolutnie mi odpowiada, to jeszcze tak funkcjonalnego urządzenia chyba jeszcze w całej swojej macierzyńskiej karierze nie miałam. Czaiłam się na nią od dawna.
Spełnia w zasadzie wszystkie moje oczekiwania funkcjonalne: może nieruchomo stać, może jeździć po całym domu na specjalnie wysuwanych kółeczkach, może też zostać przestawiona na tryb typowej bujanej kołyski. Jest totalnie przytulna dla dziecka, ma tak zintegrowane systemy materacyka i śpiworka, że w końcu ewentualne zaplątanie się w pościel/kocyk etc nie będzie mi spędzało snu z powiek. Ponadto! W sierpniu jedziemy na Kaszuby do domku letniskowego, będę potrzebowała kołyski dla małej, bo Maksio ciągle jest łóżeczkowy i rezerwuje łóżeczko turystyczne. Zabiorę ją więc ze sobą. Składa się tak łatwo, że nawet ja nie mam z tym problemu (a łóżeczek turystycznych nienawidzę składać i rozkładać), poza tym ma w wyposażeniu super pokrowiec na ramię, więc jest idealna do transportowania. Będę ją mogła nie tylko zabierać na wszystkie wyjazdy, ale też na co dzień do pracowni. I w ogóle nie obawiam się, że jest biała i się pobrudzi, bo tapicerka łatwo się demontuje i można wszystko wyprać.
Wszystko jest tak pomyślane, żeby było łatwo i sprawnie. Poza tym jest na tyle głęboka i duża, że i po ukończeniu 6. miesiąca życia spokojnie będę w niej kładła malucha. Ostatnio drzemał w niej mój dwuletni Maksio i był zupełnie zadowolony, więc czuję jakbym wygrała tym gadżetem na loterii ;-)
Kuba w Koszu Mojżesza.
Maksio w mikro kołysce Bright Starts.
Królewskie łoże Poli ;-)
Następny wpis będzie traktował o wyprawce szpitalnej. Będzie się działo ;D
Super:) tylko cena zwala z nog:(
OdpowiedzUsuńTo prawda, ale tu uczciwie trzeba przyznać, ze kosztuje jakość ;-) poza tym zakup kołyski tego typu kołyski można potraktować jako czasowe zamrożenie kapitału :-) bardzo dobrze trzymają wartość, wiec gdy dziecko z niej wyrośnie, można ja po prostu sprzedać ;-)
Usuńnieee! ja czekam na zdjęcia z sesji ciążowej!! grr
OdpowiedzUsuńNo przecież, że będą ;-)
UsuńŻyczę szczęśliwego rozwiązania! Moim maluchom spieszyło się, bo synek zjawił się w 37 tygodniu a córcia w 38. Śmiałam się,że dopiero 4 bobasa urodziłabym w 40 tygodniu. Ale poprzestałam na mojej parce. Kołyska śliczna, choć mój synek spał w łóżeczku turystycznym, a córcia w takim drewnianym, ze szczebelkami (pozostałość po przyrodniej siostrze). Później kupiłam im piętrowe i śpią na nim do dziś. Choć mała i tak co noc, po północy zjawia się w naszej sypialni i ląduje przy moim boku. Jeszcze raz dużo zdrowia dla Ciebie i Twojej córci- kuzynka Patrycji
OdpowiedzUsuńDzięki za ciepłe słowa ;D
UsuńWezmę pod rozwagę jak napiszesz za pół roku że się sprawdziła :-) powodzenia i dużo siły. Niezmiennie podziwiam i czekam na wpis wyprawkowy dla bliźniaków, to dopiero logistyka :-)
OdpowiedzUsuńZ pewnością będę jeszcze o kołysce pisała ;)
UsuńBędzie dobrze:) ja urodzilam swoje maluchy w zeszłym roku... W 36 tyg i musze przyznać ,że. O wiele wiecej czasu miałam jak były maluszkami jak teraz :) teraz to musze przyznać że jest wesoło dobrze ,że mam starszą córę w ktora są zapatrzone:) ja przy swoich miałam kosze Mojżesza i nie wyobrażam sobie funkcjonowania bez nich :) pozdrawiam i trzymam kciuki za Was ;)
OdpowiedzUsuńPrawda ze kołyski i tym podobne to najlepszy patent ??:)
UsuńZdecydowanie tak :) wszystko co troszkę nam może ułatwić życie
UsuńTak, potwierdzam, że przy trzecim dziecku ma się już opracowane różne metody i przetestowaną większość produktów dostępnych na rynku ;)
OdpowiedzUsuńJa przy dziewczynkach właśnie tak biegałam po schodach na dół i do góry w kółko i to było straszne !!!
Jakie słodkie są te zdjęcia małego Kubusia i Maksia :)
Powodzenia ! :*