Wpis miał być przedświąteczny. Zdjęcia dawno dodane, treść obmyślona, nic tylko pisać i publikować. Ale byłoby za pięknie ;-) Sto milionów spraw do załatwienia w naszym sklepie w przedświątecznym szale skutecznie zablokowało wszelkie inne akcje BPM ;) Było naprawdę gorąco! Jęzory miałyśmy wywalone do samiuśkiej ziemi i chyba nie bardzo kontrolowałyśmy sytuację. Do tego sypiące się jak z rękawa choroby dzieci i nasze sprawiły, że w zasadzie wpadłyśmy w obłęd. Wraz z nastaniem Wigilii wyłączyłyśmy się na dobre. Taka przerwa była nam bardzo potrzebna. Co za dużo,to nie zdrowo ;) Na szczęście święta w tym roku trwały (i w zasadzie jeszcze trwają) wieczność, więc nic tylko korzystać.
Tak więc proszę. Zaległy wpis. Ale już nie świąteczny. Będzie trochę inaczej. Mianowicie o pewnej podróży. Z dziećmi, a jakże! Jakiś czas temu wpadliśmy z W. na pomysł, że na Mikołajki zabierzemy dzieci na wycieczkę. Taką niezwykłą, magiczną, pełną świątecznych światełek, dekoracji i niezwykłości. Jako pierwszy do głowy przyszedł nam Londyn. Opowieść Wigilijna, Ebenezer Scrooge łypiący oczami zza rogów, kolędnicy na ulicach. Nie mogło być inaczej. Poza tym znamy to miasto bardzo dobrze, mogliśmy sprawnie zorganizować wyprawę i uniknąć niespodzianek. Wszystko przygotowaliśmy koło dwóch miesięcy wcześniej, ale im bliżej terminu, tym bardziej byliśmy zestresowani. Jedna choroba za drugą, mało sprzyjająca pogoda, zbliżający się huragan Aleksandra (nieźle mi zamieszał w głowie i spowodował gonitwę myśli w stylu: Po co ja w ogóle pakuję się w taką pogodę z dziećmi do tego samolotu?). Ale udało się! Wsiedliśmy w TAKĄ pogodę do TEGO samolotu i polecieliśmy z naszymi dziećmi na wycieczkę pełną przygód i odkryć. Wnioski? Całe mnóstwo!
1. NOCNE I RANNE LOTY NIE DLA DZIECI
Przyznaję, bilety lotnicze kupiliśmy dość spontanicznie. Dopiero tuż przed wyjazdem zreflektowałam się, że wylot jest o 6.15!! Czyli z domu musieliśmy wyjść o 4.30! Pobudka dzieci w środku nocy (bo wstać musiały jeszcze przed 4), w dodatku zimą naprawdę mnie przerażała. Do tego stopnia, że sama tej nocy nie zmrużyłam oka. Okazało się, że zupełnie niesłusznie. Chlopcy zupełnie nie widzieli problemu, żeby zostać obudzonym jeszcze jak było ciemno i zimno. Szybko wskoczyli w ubrania i byli gotowi do wyjścia. No zuch chłopaki ;-) Po prostu drzemka przesunęła się na kilka godzin wcześniej. Żadnych innych pertrurbacji wynikających z tego faktu nie było. Dlatego jeśli czasem zastanawiacie się, czy dziecko da radę, odpowiedź jest twierdząca. Większy problem ze wstaniem w nocy prawdopodobnie będziecie mieli Wy, rodzice ;)
2. PODRÓŻE ZIMOWĄ PORĄ SA BARDZO UCIĄŻLIWE
Ile razy słyszałam: Po co jedziecie z dziećmi. Bez sensu. Tylko się umęczycie. Do tego zimą. Będziecie musieli ich ubierać i rozbierać co chwilę, na zewnątrz będzie zimno, nie będziecie mogli tak naprawdę nic zobaczyć i będziecie zmuszeni siedzieć w hotelu. Strasznie się najeżyłam i mocno zaparłam, żeby tak nie było. Plan podróży opracowaliśmy bardzo dokładnie, wiedzieliśmy, którego dnia gdzie jedziemy, kiedy i jak się tam dostaniemy. I faktycznie, o ile ubieranie i rozbieranie chłopców, a potem chodzenie z toną ubranek było trochę uciążliwe, jednak zupełnie nas nie zniechęciło. Chłopaki wyjątkowo współpracowali. Nie było sytuacji typu nie założę, nie chcę się ubierać, robię, co chcę. Nowe otoczenie i mnóstwo atrakcji sprawiły, że zapomnieli o swojej standardowej niechęci do ubierania ;-) A w hotelu w zasadzie nie bywaliśmy ;-) Rano i wieczorem, czyli na tak zwane spanie ;-) Chłopcy swoje drzemki odbywali w wózkach (dla Kuby musieliśmy pożyczyć. Całe szczęście, że Patrycja miała jeszcze spacerówkę po Felku).
3. MUZEA DLA MALUTKICH DZIECI SĄ MAŁO ATRAKCYJNĄ WYPRAWĄ
Do zadania podeszliśmy ambitnie. Muzeum Historii Naturalnej, Muzeum Nauki i Akwarium Londyńskie i Winter Wonderland w Hyde Parku. Te cztery miejsca chcieliśmy koniecznie zobaczyć. Dwa na dzień. Bez spinania się, na spokojnie. Jedna atrakcja, posiłek, druga atrakcja, posiłek. Drzemki tak wyliczone, żeby odbywały się w trakcie transferów z jednego miejsca do drugiego. Trochę się obawiałam, czy chłopcy będą zainteresowani muzeami. To jednak już trochę wyższa szkoła jazdy dla szkrabów. Kuba wydawał mi się bardziej prawdopodobny do czerpania jakiejkolwiek przyjemności z oglądania eksponatów, za chwilę kończy trzy lata i jest już całkiem rozumnym małym chłopcem. Ale półtroraroczny Maks był dla mnie ogromną zagadką. Tym bardziej, że trudno mu jeszcze skupić uwagę na krótkiej bajce. Co dopiero tak duży kaliber. Okazało się, że chłopaki byli zachwyceni! Trudno powiedzieć, czy bardziej spodobało im się Akwarium, czy Muzeum Historii Naturalnej (Muzeum Nauki ostatecznie odpuściliśmy). Oczywiście, że wycieczki odbywały się w trybie bardziej błyskawicznym niż ten, który zaserwowalibyśmy sobie podczas podróży we dwójkę. Ale i tak w Akwarium udało nam się spędzić dwie godziny, a w Muzeum Historii Naturalnej dwie i pół. Kuba do dzisiaj wspomina wielkiego T.Rexa albo rekina pływającego pod nogami. Chłonął tę podróż jak gąbka. Dla niego była to pierwsza podróż samolotem, pociągiem i autobusem. Dla małego chłopca to naprawdę nie lada atrakcje. I taksówki, gdzie siedziało się bez fotelika, naprzeciwko mamy i taty. Do tego chłopcy uwielbiają hotele. Zawsze są zachwyceni, gdy nocujemy poza domem. A że już trochę wypraw po Polsce mamy za sobą, zawsze, gdy słyszą jedziemy do hotelu są w siódmym niebie.
Przyznam, że trochę do tej pory byłam zdania, że podróże z małymi dziećmi to jednak trochę droga przez mękę. U nas sytuacja się dublowała, bo między chłopcami jest niecałe półtora roku różnicy. Więc sytuacja zazwyczaj wygląda tak, że robimy to samo, co w domu (przewijanie, karmienie, przebieranie), tylko, że gdzie indziej, czytaj w trudniejszych warunkach. Pamiętam, jak z półrocznym Kubą byliśmy w Berlinie. To naprawdę była ciężka wyprawa. Żar lał się z nieba, Kuba akurat zaczął ząbkować, więc większość wycieczki nam przepłakał, do tego zepsuło nam się auto i z Niemiec wracaliśmy na lawecie. Ta pełna fatalnych zwrotów akcji wycieczka skutecznie mnie zniechęciła do podróżowania z dzieckiem. Było naprawdę ciężko, pamiętam do dziś miny ułożonych i bezgłośnych Niemców, kiedy schodziliśmy na śniadanie, a Kuba włączał swój ryk ekstremalny, bo akurat swędziały go dziąsła. Jak zazwyczaj potrafimy siedzieć na śniadaniu wyjazdowym dwie godziny, tak tym razem zajmowało nam to raczej dwie minuty. Choć przyznaję, że jak dziś oglądam zdjęcia, cieszę się, że tam byliśmy. Mamy piękną pamiątkę, a z licznych perturbacji naprawdę ciągle się smiejemy. Na szczęście podróż do Londynu przebiegła dosłownie jak po maśle. Z jednym małym wypadkiem... Powiem tylko, że prawie nie zdążyliśmy na samolot powrotny. Wszystko przez to, że zamiast do autobusu 414, wsiedliśmy do autobusu 14 i wywiózł nas na drugi koniec miasta. A potem powrót do punktu docelowego, w szczycie, był prawie niemożliwy. Wszystkie taksówki zajęte, autobusy stojące w korku, ogromne tłumy ludzi. Wpadliśmy na lotnisko dwie minuty przed zamknięciem bramek. Z totalną histerią. Ale to już nie wina dzieci, a naszego gapiostwa. Oni tę gonitwę przez miasto znieśli dzielnie ;-) Poza tym czym byłaby podróż bez jednej wielkiej historii ;-)
Naprawdę dużo wynieśliśmy z tego krótkiego wypadu. Ja sama pokonałam wiele strachów. Że mojemu dziecku może być niekomfortowo, że wcale nie będzie zadowolone z podróży, że dla niego to żadna różnica, czy pojedzie na Kaszuby, czy za granicę. Wiele się nauczyłam o sobie i o dzieciach. Jednak podróże kształcą i to wielowymiarowo. Szczególnie te z dziećmi ;-)
Ułożeni i bezgłośni Niemcy, o których piszesz to chyba tylko w Berlinie. Ja mam ich inny obraz ... hałaśliwi, pewni siebie, ekspansywni. A im młodsi wiekiem tym bardziej jest to nasilone. Tacy są za granicą (zwłaszcza w Chorwacji).
OdpowiedzUsuńPS. Udanego Sylwestra!
verbena
Ha, bo my do hotelu, gdzie raczej ludzie już od dłuższego czasu na emeryturze przebywający raczej byli. Więc i entuzjazm mniejszy do rozwrzeszczanego brzdąca mieli.
UsuńWzajemnie udanego Sylwestra życzę ;-)
Fantastyczna wycieczka i muszę powiedzieć, że jestem pod wrażeniem chłopaków. Zdyscyplinowani i grzeczni chyba czuli, że nie należy dolewać oliwy do ognia i lepiej zachować spokój przy tym nocnym szykowaniu ;) Opłacało się! Gratuluję odwagi, ja mam jedną córkę i ile ja się muszę zawsze namartwić gdy gdzieś ruszamy, no taka moja uroda ;)
OdpowiedzUsuńTo prawda,odwaga potrzebna,ale potem zbieramy jej owoce ;-) Bo podróżowanie z dzieciakami jest naprawdę super@
UsuńWitaj Marta, mam wielką prośbę napisz gdzie dokładnie spaliście, jakie koszty przejazdów, bo też nabrałam ochoty na takie eskapady. Mój starszy ma 5 latek, a córeczka 1,5 roku i uwielbiają podróze. Londyn wciąż mi się marzy a nie byłam nigdy.
OdpowiedzUsuńDziękuję za inspirację, pozdrawiam i życzę wspaniałych doznań w Nowym Roku
Margo
Przebywaliśmy w hotelu tuż przy Hyde Parku, dosłownie przecznicę dalej. W nazwie widniało Paddington, ale dokładnie nie pamiętam. Bilety kupiliśmy naprawdę tanio, tak, że paradoksalnie najdroższy był Maksio (niespełna dwa lata), za którego opłata wynosiła 25euro (tzw, ryczałt za niemowlę). Muzea w Londynie są darmowe, więc nic, tylko korzystać. Najdroższe było Akwarium, bo kosztowało 25 funtów od osoby (dzieci free). Całkiem drogi był też pociąg z Luton do Londynu (26funtów/osoby), autokar jest tańszy o połowę, ale bardzo nam zależało, żeby chłopaki mogły przejechać się pociągiem ;-)
UsuńTrzymam kciuki za Waszą podróż i także życzę wspaniałości w Nowym Roku.
Fajny wpis. Ja też mam często masę lęków dotyczących podróży z dziećmi. Ale jak już się uda zebrać, to okazuje się, że nie taki diabeł straszny. I jest potem masa fantastycznych wrażeń i wspomnień!
OdpowiedzUsuń