środa, 12 listopada 2014

Pozwolić dziecku latać...


     W ciągłym, codziennym pędzie nie tyle zapominamy, co jest najważniejsze, bo to jakby i w sercu, i z tyłu głowy, mamy zawsze; ale jednak ciężko wygospodarować kilka godzin wolnych od obowiązków w pracy i w domu. Od sprzątania, gotowania, odrabiania lekcji i te pe. Każdy z nas zna te wszystkie składniki codzienności, która nieraz przytłacza, a najbardziej - jesienią...
Tuż przed naszym ostatnim wyjazdem służbowym do Manchesteru odnaleźliśmy właśnie takie "utracone chwile" z naszymi dziećmi. Niby tylko na spacer chcieliśmy iść, niby tylko do Gdyni, naszego ukochanego miejsca spacerowego - Polanki Redłowskiej i na Bulwar. Niby tylko na rower i deski, a i może, jak starczy czasu - i na lody do "Mariolki"...
Kto by przypuszczał, że ten niewinny spacer stanie się dla mnie źródłem tak wielkich wzruszeń, tak mocnych przeżyć? I przy tym wszystkim - tak wielkiego zdziwienia, że oto moje dzieci, które niczym kwoka próbowałam zagarniać pod skrzydła, chronić, bronić przed złem wszelkim, a nawet i przed ryzykiem całkiem niewielkim - tak zdolne są już do samodzielnej przygody, tak cudownie sprytne, tak mądre już podrosły i tak zwinne, i tak zupełnie, zupełnie odważne?!





Tego dnia chcieliśmy zaledwie  pójść na spacer, pojeździć na rowerach, deskach, a skończyło się na odwiedzeniu miejsca, w którym nigdy dotąd nie byliśmy: PARK LINOWY!
Owszem słyszałam, że to świetna rozrywka i dzieci ją uwielbiają.
Jakieś dzieci, inne, nie moje. Starsze na pewno. Bo moje są jeszcze... za małe przecież!

Przyznaję - kiedyś byłam odważna. Jeszcze w liceum moją wymarzoną rozrywką były wspinaczki, a także łazikowanie po górach, podróże stopem i.. tak - rollercoastery. Uwielbiałam adrenalinę, ryzyko i szukałam ich gdzie się dało. A jednak - chyba razem z wiekiem, a może razem z dziećmi przyszła bojaźń. Nie wiem kiedy, ale nagle zaczęłam się bać. O dzieci przede wszystkim, ale i o siebie. Że zniknę, a moje dzieci będą dorastały bez matki... Ciężki temat, ale która z nas nie zmierzyła się kiedyś z tymi myślami?.. Były i bardziej prawdopodobne strachy. Że dziecko się przewróci i to tak nieszczęśliwie, że uderzy skronią. Albo że spadnie z huśtawki i złamie rękę. Że, rozbawione, pobiegnie zbyt szybko i nie wyhamuje przed pędzącym ulicą samochodem...Stop, mogłabym mnożyć przykłady, a doskonale wiem, że każda z Was doskonale zna te obawy! Prawda?..
Dlatego wszelkie ryzykowne atrakcje odsuwałam w dal, wręcz siną i nie prowokowałam losu. Strzeżonego Pan Bóg strzeże, prawda? Aż nagle na tym naszym zwykłym, gdyńskim spacerze, wprost weszliśmy na tę pokusę, jaką jest park linowy. Dzieci zobaczyły tor przeszkód, wspinaczki, liny, zjeżdżalnie i nie było opcji, żeby nie skorzystały. Jednak co innego przechodzenie w tunelach z siatki linowej, a co innego prawdziwe uprzęże, wysokie podejścia, jazda na linie i to - samodzielna! Nawet nie chciałam o tym słyszeć, by wybrali trudniejszą, niż tą podstawową, ścieżkę. Na nic się jednak zdały moje sprzeciwy i jak można się było domyślić, po kilkunastu minutach z przerażeniem patrzyłam na zakładane uprzęże, a potem na kolejne etapy ich podniebnej, w moim pojęciu, przygody...
Na moich oczach moje maleństwa nagle dorosły. Byli tak odważni, tak samodzielni! Absolutnie bezbłednie, od pierwszego podejścia, przepinali swoje karabinki na kolejne przejścia, sami zjeżdżali na linie, wspinali się, chodzili po chybotliwych kładkach wysoko nad ziemią, a ja... mogłam robić zdjęcia i cóż - pękać z dumy!... Nie mogłam uwierzyć, że oni to wszystko potrafią, że się nie boją, nawet, gdy zachwieją się czy spadną, ze śmiechem próbują utrzymać równowagę. Niesamowite wrażenie. Zero strachu, zero zawahania, czysta radość. Cudownie było na to patrzeć, po prostu cudownie!






































A tu już konkretnie - Filip i Maks w uprzęży!..























Oczywiście z uprzęży korzystali Filip i Maks, Felkowi wystarczył tradycyjny tor. Ale i tak nie mogłam uwierzyć, że on się w ogóle nie boi i na tym torze radzi sobie fantastycznie, nie korzysta z mojej pomocy, wręcz od niej ucieka. Jedyne co, to bał się zjechać "z dużej rury", ale poza tym - pokonywał tor raz za razem zupełnie sam! Widok tej małej główki w kasku - absolutnie boski :) A wrażenia obłędne!..














Feluś zasłużył na małą, żelkową nagrodę ;)


Może nie wygląda - ale było naprawdę wysoko!..


A na koniec - mina Maksa mówiła wszystko!...



Chyba zupełnie niepostrzeżenie dla mnie nadszedł ten czas, kiedy muszę pozwolić im latać. Trochę odpuścić mojej ustawicznej kontroli, a zezwolić na podjęcie ryzyka, podjęcie samodzielnej decyzji. Najcenniejsza nauka przed nimi... i przede mną! To ja muszę coraz częściej stawać z boku. Nie po to, by ich trzymać, ale po to, by złapać w razie upadku... Nie wiem, jak długo zajmie mi nauka - po przeżyciach w parku linowym mniemam, że jednak sporo ;) Trzęsłam się jak osika, zdecydowanie nawet bardziej, niż gdybym to ja sama miała być na ich miejscu. Ale dałam radę. Pozwoliłam synkom na odważny krok i z dumą patrzyłam, jak sobie radzą. Ze wzruszeniem co prawda, ale trzymałam za nich kciuki - na mecie...
Chłopaki już niedługo będą pewnie sami chcieli wracać ze szkoły. Sami pójść do kolegi, który mieszka ulicę dalej. Sami do sklepu po drobne zakupy... A później - na zajęcia dodatkowe, autobusem. Nie jestem na to gotowa, wiem, że oni jeszcze też nie. Ale to nastąpi. Niedługo, bo ten czas tak leci... naprawdę nie wiem, jak to się stało, że moje maluszki, które kangurowałam, usypiałam godzinami, nosiłam, bujałam i przewijałam - tak urosły, że najlepszą dla nich rozrywką nie jest już gra w memo z rodzicami, a pójście na boisko z kolegą..?
Nie mogę zatrzymać czasu. Mogę jedynie cieszyć się z tego, co mam teraz. Jeszcze sekundkę, jeszcze momencik będę czerpać garściami z chwil, kiedy mogę być dla nich oparciem, kiedy wszystko jeszcze zależy ode mnie... ale już teraz wiem, że to nie na zawsze, nie na zawsze!
Trochę strach... a trochę... duma? Drżenie serca i motylki w brzuchu... bo przecież wiem, że mądre mam dzieci i dobre bardzo. Że wychowam ich tak, by sami umieli się ustrzec przed złem. Tego muszę ich nauczyć... a może już umieją?

Mam duże dzieci.
Coraz większe.
Czas się z tym zmierzyć...


12 komentarzy:

  1. Każda mama przeżywa takie lęki. Ja także boję się o moje pociechy, bo kocham je tak, jak nikogo na świecie. Siostrzenica znajomego 2 dni temu straciła swoją 5- letnią córeczkę w wypadku. A najgorsze jest to, że ona prowadziła auto. Na szczęście synek przeżył, więc musi żyć dla niego.
    A Twoi chłopcy to zuchy i jak wszystkie dzieciaki uwielbiają takie rozrywki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rany... straszne, straszne... nie chcę nawet myśleć, co by było, gdyby... ostatnio miałam mocną "stłuczkę" i już ledwo to odchorowałam :/ A nic się nikomu nie stało...
      Koszmar...

      Usuń
    2. Wiadomo koszmar. Teraz jeszcze muszą jakoś wytłumaczyć 3- letniemu chłopczykowi, że nigdy już nie zobaczy siostrzyczki, że nie zabawi się z nią. No ta matka- ona ma zaledwie 24 lata i musi żyć ze świadomością, że być może przyczyniła się do śmierci córeczki,
      Uważaj na siebie. Pozdrowienia dla wszystkich z Podkarpacia.

      Usuń
  2. pieknie jak zawsze napisalas te opowiesc moglabym czytac bez konca.i zdjecia przepiekne i felus taki dzielny! po prostu super

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę, dzielny na max..! Każdy jeden zresztą, odważny, bez najmniejszego lęku!.. Duma! <3

      Usuń
  3. jak mowi moja babcia: o takich rzeczach sie nie mysli bo licho nie spi.
    tez to mam, zwlaszcza kiedy brak mi magnezu, wydaje mi sie ze te natretne mysli to psoty naszego ukladu nerwowego.
    nie moge ciagle o tym (upadki, wypadki, zlosliwe dzieci w szkole, pedofile, itd) myslec bo popadlabym w paranoje. moje kolezanki tez to maja tylko tlumacza sobie ze przez takie zamartwianie sie mozna stracic to co w maciezynstwie najpiekniejsze.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację.. nie można, ale to jakoś tak samo wychodzi :/ Muszę to przezwyciężyć, koniecznie :/

      Usuń
  4. Pamiętam jak moja już całkiem dorosła córka postanowiła skoczyć na bungee. O matko i córko! jak ja umierałam ze strachu! W żołądku to miałam całe stado walczących ze sobą motyli tropikalnych i modliłam się żeby już było po wszystkim, bo jak nie to zaraz umrę. Przeżyłam.
    A potem "załatwić" mnie chciał mój całkiem dorosły syn. W Norwegii jest taki głaz (Kjeragbolten), zaklinowany pomiędzy dwiema skałami nad przepaścią ok. 1000 metrów. Co odważniejsi na niego wchodzą, żeby sobie pamiątkową fotkę zrobić. Ale mój syn to musiał jeszcze na nim jaskółkę robić. Te tropikalne motyle to mi zaczęły gardłem wychodzić. Też przeżyłam, ale na pewno oba wyczyny skróciły moje życie o kilka lat.
    A wszystko dlatego, że młodzi myślą, że są nieśmiertelni. Takie emocje jeszcze przed Wami młode Mamy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rany!!! Ja niby sobie zdaję sprawę, że to może tak być, ale kurde, chyba aż tego sobie nie wyobrażam ;)
      Chociaż moi rodzice jakoś puszczali mnie na wakacje w góry, gdzie nieraz robiłam ryzykowne podejścia, a nie mówiąc np o podróżowaniu tygodniami autostopem ;) Jako młoda nastolatka. A mój tata to tak się trząsł o nas, bardziej chyba niż ja ;)

      Usuń
  5. Super tekst i fakt,trudno jest wypuscic dzieci spod swoich skrzydel.Choc wszystko z umiarem,wiadomo...

    OdpowiedzUsuń
  6. Pat Z innej beczki: Feli jest tak do ciebie podobny, ze szok normalnie, szok!!! taki klon, ze az miło popatrzec:)

    OdpowiedzUsuń