piątek, 17 stycznia 2014

Mój american dream.. cz.2 - NASA, Universal Studios i Disneyland / Orlando


c.d. mojego hamerykańskiego wyjazdu ;) jako, że widocznie nigdy nie dorosłam (i chyba nie dorosnę już nigdy), postanowiłam sprawić sobie całe morze przyjemności. Odwiedziłam Harryego Pottera, Dumbo i syrenkę Ariel. Welcome to the world of magic :D





cz. 1 tu: Mój american dream... cz. 1 - Miami, Floryda 

cz. 3 tu: Mój american dream.. cz.3 - Nowy Jork





Ostrzeżenie : BARDZO DŁUGI POST :P
 
     Starsznie się cieszę, że podobała Wam się moja poprzednia relacja. Wiecie, obawiałam się trochę negatywnych komentarzy, choćby a propos zielska, o którym wspomniałam. Niby ciekawostka, ale wiadomo, dla hejtu każda pożywka dobra :P Także chciałabym Wam podziękować - dzięki za to, że jesteście! I nas akceptujecie - póki co :D
Dziś to dla mnie podwójnie ważne, bo obchodzimy urodziny. Nasz roczek :D





Naprawdę czułam się dziś wyjątkowo.. obie z Martą słynęłyśmy ze słomianego zapału; z wielu dobrych chęci, z których wiele nie wynikało.. ten blog jest dla nas totalnym przełomem. Nie dość, że w miarę regularnie piszemy, to naprawdę ostro zasuwamy z szyciem (dobra - w styczniu mam urlop :DDD). Jestem z nas obu dlatego bardzo dumna. Wcale nie dlatego (choć trochę też, wiadomo), że jest nas już prawie 3000 na facebooku, a tutaj mamy z dnia na dzień większą oglądalność. Głównie dlatego, że udowodniłam sobie i innym, że, jak to się mówi, postawiłam na dobrego konia, gdy wybrałam się na kurs szycia. I Marta też :D
Z nowości - może zauważyliście nowy baner na blogu - bierzemy udział w konkursie na blog roku 2013 :) Trzymajcie kciuki, jeśli przejdziemy do następnego etapu będziemy Was prosić o głosy, na razie prosimy o ciepłe myśli!
Ponadto, nasze apaszki od wczoraj można kupić u Little Rose&Brothers :) Zapraszamy!

Dobra, to teraz ciąg dalszy opowieści :D Wiem, że nie możecie się doczekać. Dlatego teraz opowiem Wam o zakupach - bo gdybym to ja była czytelnikiem bloga, bardzo chciałabym się tego dowiedzieć :D
Otóż.. dla mnie to był zakupowy raj ;) Trafiliśmy tam po Świętach, wprost na przeceny 50%. WSZYSTKO o 50%, w niemal każdym sklepie. Szalałam z radości i kupowaliśmy dużo (pamiętacie, że pogoda była słaba na początku ;) ). Po tygodniu natomiast... wszystko, co wcześniej zostało przecenione o 50%, zostało przecenione.. o kolejne 50%.. wyobrażacie sobie ;) kupować markowe ciuchy za 25% ceny??? Dodam, że nie robią mi marki - naprawdę,  99% mojej szafy jest z sieciówek i w nosie mam płacenie za znaczek. Ale tam rzeczy firmowe chodziły nieraz taniej od sieciówkowych :)) Więc mam teraz trochę tego dobra z DKNY, Bossa czy Hilfigera i Gapa, bo w Polsce na pewno bym tyle na ciuchy nie wydała. Chociaż przykre jest to, że w Polsce będzie mi teraz mega ciężko cokolwiek kupić, wszystko wydaje mi się cholernie drogie, zwłaszcza w sieciówkach!!! :P

A teraz najlepsze. Kocham miłością namiętną Victoria's Secret. Setki godzin wlepiałam gałki w ich kolekcje w internecie i jak ktoś się tam wybierał ze znajomych, prosiłam o zakupy tam ;) I oczywiście, gdy sama tam byłam, wydałam niebotyczną jak dla mnie kwotę na cudne i idealnie leżące staniki, gatki, bluzki, dresy, bluzy.. wiedziałam, że wrócę zadowolona na max i cały rok, jak nie dłużej, będę wynaszać, więc wyrzutów sumienia nie miałam. I najlepsze, jak w Nowym Jorku zobaczyłam, że to, co wcześniej kupiłam, jest znowu przecenione o kolejne %, to zapytałam, czy mogę oddać to, co kupiłam, i kupić jeszcze raz (po polsku, hehe). A pani na to, że wystarczy, że mam paragon, to ona mi poprawi ceny :D Wzięła go ode mnie, zeskanowała jego kod kreskowy, i zwróciła mi na konto 1/3 całego rachunku (w sensie, to co było przecenione tego dnia uwzględniła) :D Tak po prostu, bez przynoszenia tych rzeczy, ba, niektóre już nosiłam!!! To jest dopiero dbanie o klienta... oczywiście te pieniądze puściłam dalej w VS :P W takich cenach, grzech nie brać ;) (t-shirty od 6$, bluzy od 13$)..
No, to już wiecie, czemu musieliśmy nadać trzecią walizkę :P

A propos zakupów jeszcze, to ja np nie wiedziałam, że tam do ceny, którą widzisz na metce, musisz doliczyć podatek. Ok 10%, no ale to nieco wkurzające, że w sumie nie wiesz, ile ostatecznie zapłacisz. To samo wszędzie, przy zakupie biletów, w restauracji (+ 18-20% serwis, czyli napiwek dla kelnera, wliczony w cenę :/ masakra), na dworcu itp, itd. Ale rekompensuje ci to uśmiech i chęć pomocy każdego sprzedawcy... tam naprawdę czujesz się jak pożądana osoba, a nie jak ktoś, kto zawraca d.., gdy masz ochotę w pracy poczytać gazetę. Przed sklepem stoi ktoś, kto zaprasza cię do sklepu, wita uśmiechem, zagaduje. Nieważne, jak jesteś ubrany, czy wyglądasz na takiego, który ma pieniądze, czy gust, czy nie ma - traktują wszystkich równo, a przynajmniej ja miałam takie wrażenie. Że traktują każdego jak potencjalnego kupca, że szanują drugiego człowieka i nie osądzają po wyglądzie. To miła odmiana, mam wrażenie, że u nas tego uczą na szkoleniach, czy jest sens marnować czas na tą osobę, czy nie ma, bo i tak nic nie kupi..

No dobra ;) To się wygadałam o zakupach. A teraz opowiem Wam o dalszej części naszej podróży :)

Po wyjeździe z Miami ruszyliśmy do Orlando na 3 dni. Na początek - Kennedy Space Center, czyli powiedzmy - NASA dla turystów. Na ten dzień zaplanowany był start rakiety kosmicznej Falcon 9, mieliśmy to zobaczyć na żywo... wyobrażacie sobie! Takie Apollo 13 na moich oczach :D Mieliśmy bilety, ale niestety, launch został przełożony na inny dzień.. z powodu nagłego załamania pogody :( Tak jak w Miami było 30st poprzedniego dnia, tak następnego już tylko 8!!! 8!!! Mówię o stopniach Celsjusza :D Na trasie szybko musieliśmy wyciągnąć z walizek grube ubrania, długie spodnie, bluzy, kurtki, kozaki, szaliki... masakra...! Do tego był tak potężny wiatr, że przenikał do szpiku kości. Kasia się okropnie pochorowała, do tego stopnia, że następnego dnia, zamiast w parku rozrywki, zwiedziła ER ;) Mówi, że identycznie jak w serialu :D Zajęli się nią kompleksowo i byli bardzo przyjaźni. Ale to tak by the way.
NASA bardzo ciekawe, rekonstrukcje Apollo, Saturn, Atlantis; kawałki kamieni księżycowych, stroje astronautów, a przede wszystkim, świetne inscenizacje jakby - krytyczny moment lotu Apollo, kiedy utracono łączność, a także rekonstrukcja pierwszego kroku na Księżycu.. historia lotów NASA - w pigułce. Mocno turystyczna atrakcja, ale na pewno kto chociaż raz przeżył fascynację filmami typu Apollo 13 i Armageddon - musi to zobaczyć.

Taki tam endless summer. 8 stopni. PHI!






Rakiety, Explore, i girlandy świąteczne. Przed wejściem stała gigantyczna bombka - jakby logo NASA :D Ameryka.. ;)


To mogliśmy zobaczyć na żywo :( Ale nic z tego :(


Tu rekonstrukcja słynnego lotu Apollo 11, gdy na chwilę utracono łączność ze statkiem. I pamiętne słowa: "The Eagle has landed". Chyba każdy poczuł tę moc ;)


Taaaaki wydech.. ;) Saturn V



Nadal Saturn V, czyli wierna kopia rakiety do podziwiania :) GIGANT..


I tylko tyle z niej wraca z powrotem na ziemię :/ lądownik.


A tu już kamień księżycowy :) Cudny...





Dłonie astronautów załogi Apollo 11 - czyli słynnych Collinsa, Aldrina i Armstronga :)


 I inscenizacja lądowania na księżycu :) Czad!







 A tak było zimno... po prostu kosta na maxa... robiliśmy czapki z szalików i jak tylko mogliśmy, chowaliśmy się przed zimnem.


Bardzo nieostre zdjęcie (w ogóle na temat zdjęć się nie wypowiadam, nie mam żadnych ładnych swoich zdjęć, wszystkie robił mi mąż :P GRRRRRR. Nie, żebym ja była fotografem, ale chociaż doostrzyć by mógł :P).


OK. Wizyta w NASA nie zrobiła może kolosalnego wrażenia, głównie dlatego, jak bardzo "pod turystów" było to zrobione; a jednak ja poczułam niewiarygodną moc tego przedsięwzięcia.
Właściwie jakbym chciała jakąś myśl przewodnią całego mojego wyjazdu znaleźć, to byłoby to spełnianie marzeń. Po prostu. Jadąć tam, spełniłam jedno wielkie, moje własne. NASA było spełnionym marzeniem Amerykanów, by pokonać Rosjan w "podbijaniu" kosmosu. Całe przedsięwzięcie pochłonęło niewyobrażalne ilości pieniędzy, pracy, nawet ludzkich żyć... a jednak ci, którzy byli za to marzenie odpowiedzialni, nie poprzestali na porażce. Dążyli do celu za wszelką cenę... i w końcu im się udało. Postawić stopę na księżycu. Zapoczątkować nową erę w dziejach ludzkości...

"One little step for man.. one giant leap for mankind"

Niesamowite... dla mnie to była po prostu kolejny, ogromny przykład, by nigdy, przenigdy się nie poddawać. No matter what. Po prostu... "FAILURE IS NOT AN OPTION" (słowa Gene Krantz na pokładzie Apollo 13)..

W ogóle muszę nadmienić. Jadąc do Stanów wymyśliłam sobie, by przynajmniej jedną noc spędzić w takim hotelu z galerią. Wiecie, jak w motelach na filmach, albo w Dexterze ;) I właśnie w Orlando, przypadkiem zupełnie, trafił nam się taki. Nic sensacyjnego nam się nie przydarzyło, ale może to i lepiej ;) Ale odhaczam!

A tu już kolejny dzień i wizyta w Universal Studios i Island of Adventures :) "The adventure begins"






Całe życie byłam fanką rollercoasterów! Chryste! Pojechałam raz jako trzynastolatka z tatą na objazd po europejskich parkach rozrywki i wróciłam zachwycona. Tyle lat chciałam znowu wsiąść na jeden, a tu się nagle okazało, że CHORA BYŁAM! Mam chorobę lokocyjną i po prostu umierałam, było mi tak niedobrze, że aż się ucieszyłam, że do następnej atrakcji było aż 90 minut oczekiwania na wejście! (tak, to ogromny minus parków rozrywki, choć niestety nie przemyśleliśmy tego - byliśmy w ostatni weekend ich ferii świątecznych i w parkach były dosłownie TŁUMY). I "Dragons challenge" w Hogsmeade - czyli w świecie Harry'ego Pottera - był moim pierwszym i ostatnim rollercoasterem na tej wycieczce :( Strasznie się postarzałam, kiedyś nic mi nie było.. a ten strach.. ludzie, musiałam sobie techniki z porodu przypomnieć, by oddychać w ogóle, bo tak mnie zatkało, że bym się chyba udusiła ze strachu :/ SZOK w złotych trampkach, dosłownie (takie miałam na sobie tego dnia, a co, blink blink :D). Przykro mi było bardzo, bo nastawiona byłam na rollercoastery all day long, a nic  z tego nie wyszło :/

A tu już najpiękniejszy, najwspanialszy - HOGWART... Jestem totalną fanką Harry'ego Pottera. Fantastyczna opowieść, nie mogłam się oderwać, ba, całą serię łyknęłam już kilka razy (mówię o książkach). A to było dosłownie ucieleśnienie moich wyobrażeń.. Zamek 1:1, idealnie odwzorowany, a Hogsmeade!!! (czyli wioska leżąca pod Hogwartem) - no ... zapierało to wszystko dech w piersiach.
Naprawdę.
Wszystko to na pewno ma związek z megalomanią amerykańską, ale muszę przyznać, że ja ją jednak uwielbiam... tam nie ma nic na pół gwizdka... jest tak zajebiście, że bardziej się nie da; w najdrobniejszych, najmniejszych szczególikach tak dopracowane, żeby ci spadła czapka z głowy, albo żebyś szczenę zbierał z ziemi... np wystawy sklepików w Hogsmeade - miotły zamiatały, w garnkach chochle same mieszały, maszyna szyła (ba, musiałam maszynę wypatrzyć :D nasz stary singer, serio!). W toaletach gadał duch tej dziewczyny, która zginęła przez Toma Riddle... Jakbyś dosłownie przeniósł się do filmu czy książki i po prostu żył w magicznym świecie. W sklepie Olivandera był pokaz, jak dopasowywał różdżki - bez kitu, miotały zaklęcia, kwiaty spadały, coś znikało, a potem się pojawiało.. WTF?? Można było zakupić oryginalne różdżki bohaterów, cudowne, drewniane, rzeźbione - z taxem 34dol. Ale nie wzięłam, choć chciałam - moje dzieci by ją złamały, albo wybiły sobie oko, bo ostra była :/ tu macie przykład (nie znam tych aukcji, tak mniej więcej one wyglądały)
http://allegro.pl/rozdzka-albusa-dumbledorea-film-saga-harry-potter-i3862715011.html

Co więcej; nie tylko w tych głównych punktach, gdzie każdy zwracał uwagę, coś się działo. Na poddaszach gasły i zapalały się światła; nagle z komina szedł dym, rozlegały się jakieś krzyki, albo tupot; cień za oknem przemykał... cuda na kiju, mówię wam.. strasznie żałowałam, że byłam tam w takim tłumie, bo ciężko się było skupić, dlatego wróciłam tam jeszcze wieczorem. Tam też mogłabym swoją drogą zamieszkać :)
Aha, spotkałam kilku Harry Potterów, z naklejkami "I don't work here" :D Czyli, prosimy nie zaczepiać, jestem totalnym fanem HP, ucharakteryzowałem się na niego i chcę wydębić za darmo kufel piwa kremowego :D


Jaśnie panna w dresiku, boshe ;) tam w takim szale byłam, że nie dość, że nie chciało mi się tracić czasu na kadrowanie i łapanie boskich ujęć, to nawet myśleć nad strojem mi się nie chciało ;) to już naprawdę SZOK :D



Stary, dobry singer ;)


A ta mandragora piszczała! Wrzeszczała wręcz! Była na witrynie i cały czas się ruszała i piszczała ;) Fuj ;)




Musiałam mieć stamtąd COŚ :) Magiczna pamiątka do kluczy :)


LOVE..


W zamku w ogóle magia była... obrazy wyglądały jak żywe, a zaraz zastygały i wyglądały bez kitu jak obraz na płótnie! Projekcje Harry'ego, Hermiony, Dumbledore'a i Ron'a co chwilę się pokazywały, pełno eksponatów z filmu, co wyglądały, jak prawdziwe... wrażenie niesamowite...
A sama atrakcja główna, czyli "Harry and the Forbidden Journey" dosłownie wciska w fotel. Siadasz na kolejce bokiem do kierunku jazdy (bleah) przed tobą ekran 4D (a nie masz okularów!), i nagle szał się zaczyna... masz wrażenie, że lecisz, dosłownie, na miotle za Harrym, góra, dół, bok, przez szparę, przed wodospad... smok cię goni, ogniem zieje, czujesz zapach siarki i gorąc, a zaraz chlapie na ciebie woda. Dementor podfruwa, czujesz lodowate powietrze, a za chwilę szarpie cię i lecisz w przepaść.. Albo grasz w mecz quidditcha :) takie tam bajery, jak się to opisuje, to wygląda pewnie głupio, ale po prostu - jakbyś tam był, na planie, z Harrym:) WOW!
Te atrakcje są wg mnie totalną sztuką... trudniejsze od zrobienia filmu. Zakładasz i musisz w 100% przewidzieć odbiór widza.. musi się zgodzić z twoim założeniem, bo inaczej atrakcja w ogóle nie wypali; jak to jest zrobione wszystko, to ja nie wiem, ta przejażdżka z Harrym to była najbardziej niesamowita dla mnie i nieodgadniona rzecz, jaka mi się chyba w życiu przytrafiła :) Także polecam :D

Bałwan w szacie :)




Butterbeer. Nie patrzcie na moją paskudną gębę, byłam tu jeszcze chora po kolejce, włosy mi rozwiało i makijaż sobie musiałam wodą zmyć, by się otrzeźwić :P
Ale to kremowe piwo... ludzie... co za smak!!!! Taki karmel gazowany, z dodatkiem irish cream... WOW.. że tego u nas nie dają, to szok! JUNKIE!


A tu już Island of Adventures. Część parku Universal, w której można było znaleźć dużo tematycznych atrakcji studia Universal. M.in. przejażdżka z Simsponami, z Mumią (super! polecam, rollercoaster w ciemności o takim stopniu strachu, który akceptuję :P), mój ukochany E.T. i przejażdżka z nim na rowerze po niebie... niesamowite... albo udział w castingu do filmu Disaster, albo jeszcze lepsze - Tornado :D Gdzie krowa latała przed nami, niesiona przez huragan ;) hm.. największe wrażenie z parku to jednak HP i gdyby nie on, to nie byłabym chyba tak zadowolona. 143 dolary za wejście na dwa dni (my mieliśmy tylko jeden dzień niestety, ale takiej opcji nie było), natomiast, jak dla mnie, to na HP wycieczka mogłaby się skończyć i byłabym zachwycona. ;)

W simpsonach wygrałam małą simsponównę, rzucając piłeczką :P gra dla dzieci, ale D 2 razy nie trafił, ostatni rzut był mój. HAHA! :D

A tu już parada świąteczna Macy's :) Bardzo chciałam zobaczyć na żywo paradę w Stanach, takie mi się to amerykańskie wydaje. Wychodzimy spod Transformersów, i proszę - jest :D Kolejny punkt z listy :D Panie przebrane za choinki, gigantyczne lizaki, sanie z prawdziwym (na bank!!!) Świętym Mikołajem i jego Panią Mikołajową :D









A tu już D i jego pasja ;) stare amerykańskie fury :)


I Hogwart i Hogsmeade nocą. Cicho już było i pusto prawie.. a na zamku światła dalej :)







Tu chyba czyrakobulwa? :D













I widok Universal Studios nocą :)



Tu już mamy następny dzień. Siedzę w busiku, co wiezie nas do Disneylandu - Magic Kingdom, ja zerkam na zatrzask w torebce i co widzę? Co widzę? USA PAT. Czy to w ogóle możliwe??? Torebka z Gapa co prawda, zwykła torba, a tu taki znaczący napis... poczułam dosłownie palec boży na sobie :D



Podłoga w Disneylandzie - chyba nazwiska fundatorów..?


Bilety wstępu


I napis, który zmienił moje życie :) Przynajmniej na ten jeden dzień.. A nad wejściem głównym, jak w Universal było "The adventure begins", tu było ... "Let he memories begin!" To zaczynamy!


Muszę Was ogólnie wprowadzić w klimat. Podejrzeam, że to jedna z wielu podobnych historii, ale jako że już mnie trochę znacie to wiecie, że wszystko zawsze przeżywam bardziej niż 100 innych osób z reguły. Dlatego jak mówię, że mnie Disney zbudował, razem z Sarą, małą księżniczką i Anią z Zielonego Wzgórza - to naprawdę tak było. W dużej mierze to, kim jestem, właśnie tym lekturom i projekcjom zawdzięczam (ukłon w stronę rodziców :D oczywiście, oni mi to zapewniali i pozwalali się delektować ile wlezie, dzięki Bogu). Miałam fajnie w dzieciństwie, bo mój tata miał taką pracę, że często wyjeżdżał na zachód, miałam w domu wszystkie chyba disneyowskie bajki i - WIDEO! Więc naprawdę, codziennie przed przedszkolem oglądałam Dumbo (moja ukochana bajka EVER!), Kopciuszka, Bernarda i Biankę, Zuzię i Kundla, Śpiącą królewnę, Śnieżkę... itp itd. To był tak cudowny czas, moje dzieciństwo, naprawdę miałam przeogromne szczęście.. i marzyłam o Disneylandzie, odkąd o nim usłyszałam jako mały gżdyl. Serio.
I jak weszłam do niego w końcu, po dwudziestu paru latach... to miałam centralnie łzy w oczach. Ba. Teraz mam, gdy to piszę... To było lepsze niż podróż do Stanów cała, razem wzięta. Dosłownie cofnęłam się w czasie i z takim uśmiechem chodziłam, i ze łzami szczęścia - na przemian, cały dzień. Czułam się dosłownie jak dziecko... ściskałam się z Myszką Miki, Donaldem. Plutem, odwiedziłam Małą Syrenkę i Kubusia Puchatka, Bellę i Pinokio, oraz Nawiedzony Dom (czad!!!). Oczywiście przytuliłam Dumbo... moja ukochana, absolutnie najpiękniejsza bajka, jaką sobie wyobrażam... już wtedy czułam, że urodziłam się, by mieć dużo dzieci, bo jako 6 letnia gówniara po prostu WYŁAM ze wzruszenia tyle razy, ile razy oglądałam miłość Mrs Dumbo do swojego synka. Scena, gdy buja go na trąbie sprawia, że ryczę do dziś na samo wspomnienie. Każdy z moich synków jest takim moim Dumbo i gdyby ktokolwiek, kiedykolwiek zrobił im krzywdę... musieliby mnie zamknąć, jak tamtą mamę... To nie żart :)
Ale od początku ;) Główny plac, ledwo weszliśmy, a już atrakcja. Z wagonika wyskoczyło kilka par i zaczęło tańczyć :D Piękny widok, wszyscy pięknie wystylizowani, fryzury, makijaż, jak w filmie z lat dwudziestych!..



Główna ulica, w tle zamek Kopciuszka :) Ten najsłynniejszy zamek z początków wszystkich bajek :)
Tylko wersja wypaśniejsza ;)


(Ja znowu w dresie.. do końca życia nie wybaczę sobie, że się lepiej nie zrobiłam na ten dzień. Jakoś myślałam, że będzie jak w Universal :/ chłodno, dużo łażenia, jeżdżenia.. a tu by lepiej pasowała sukienka, zdecydowanie... i upał był niesamowity :/ musiałam ubrać okropne sandały ;) bo myślałam, że mi się nogi wytopią w trampkach :/ nie mogę na to patrzeć :P )


Kolejna parada :)


Chciałam nadmienić, że JA nie mam ŻADNEGO nadającego się do publikacji zdjęcia z Cinderella Castle. Muszę tam wrócić :P


U Kubusia :po miodek :D


Tor Zygzaka McQueena :


I mój najwierniejszy przyjaciel :)




I co znalazłam, oczywiście.. najgłupszą rzecz na świecie - wielką maskotkę :/ I musiałam ją mieć, bo chyba by mi serce pękło.. nic tam, że nadbagaż, D chciał mnie powiesić chyba ;) Ale cóż... wtedy czułam się jak dziecko i szczerze, to najpiękniejsza moja pamiątka z podróży - wspomnienie idealnego dnia...




Podwodne królestwo Ariel :)




A tu - Piraci z Karaibów i Jack Sparrow, jak żywy!

Te przejazdy w Disneylandzie bardzo się różniły od tych w Universal. Tu zdecydowanie postawiono na magię, na czar, urok bajek. Kolejki jechały wolniutko, a przed oczami tylko sceny się zmieniały, inscenizacje. Ale zrobione tak, jak żywe.. niby sztuczne figurki, a wyglądały niesamowicie prawdziwie; tyle detali, detalików.. np scena z Tortugi... miasto umarłych, czy jak to tam było ;) na ulicach odpoczywały świnie, każda jakby od niechcenia czymś ruszała; jedna końcem ogona, drugiej ruszała się grdyka.. z pozoru nieważny element był ważny - ptak ruszał oczami, pies merdał ogonem, facet palcami... no szok, naprawdę, nie ma ściemy...





A tu Elektryczna Parada :) Czyli rozświetlone bajkowe postaci na swoich pojazdach :D WOW!



 




A nie, sorry - mam jedno zdjęcie :P To ja, zapewniam ;)




Uchwyciłam moment odpalenia fajerwerków - totalny przypadek :D To też jest warte opowiedzenia.
O 20, wiadomo było, że będzie pokaz fajerwerków, wszyscy zatem zwróceni w stronę zamku. Zamek rozjarza się tysiącami światełek, a nagle z zamku wylatuje... wróżka... Dzwoneczek, Tinkerbell.. i lata dookoła zamku, jakby przez cały dzień tej magii było mało jeszcze... ach :) Dla takich chwil warto żyć, narawdę... niestety jej nie uchwyciłam. :(




 A tu pomnik Disneya i małej myszki, od której się wszystko zaczęło...


''



I napis, który wycisnął mi kolejne łzy z oczu: "Nie chciałbym nigdy zapomnieć o tym, że to wszystko zaczęło się od myszki"...



Taka jest właśnie siła marzenia - maleńkimi kroczkami można zbudować imperium...

Podejrzewam, że oprócz dni narodzin moich dzieci i ślubów z D, to był absolutnie najpiękniejszy i najbardziej wzruszający dzień w moim życiu. Jestem totalnym marzycielem. Nie umiem może do końca ogarnąć się w rzeczywistości, rachunki, codzienna rutyna mogłaby mnie zabić, gdyby nie to, że zamki na lodzie stawiam jak nikt; zapalam się i długo nie gasnę, dopiero wtedy, gdy znajdę nową ideę... czułam tak silną więź z tym parkiem, z Disneyem, tego dnia, że to było aż niesamowite! Czego dokonał jeden człowiek - jedna mała myszka - jedno marzenie, jedna idea, by zbudować park.. na jego pomniku jest napis "Głęboko wierzymy w ideę parku, gdzie rodzina mogłaby wspólnie spędzać czas i bawić się razem". Słowa - podwaliny do wybudowania Disneylandu... ogromnego... w którym pracuje na 100% codziennie kilka - kilkanaście! tysięcy ludzi, z zapleczem tak samo wielkim, jak sam park (wiem, bo skręciliśmy źle i musieliśmy właśnie backstage objechać).. po prostu MARZENIA SĄ NIEWYOBRAŻALNE. Musicie to zrozumieć, każdy jeden z Was... mieć marzenie, uczynić z niego cel i choćby całe życie do niego dążyć, to nie będziemy zmęczeni; każdy kolejny krok przybliży nas do niego. A na końcu, gdybym zobaczyła dzieło tak wielkie, jak ten park... wow...

Muszę Wam się przyznać - naprawdę płakałam tam na łzy i nie mogłam się uspokoić. Gdy na scenie Myszka Miki zaczęła śpiewać piosenkę:

"Any dream is possible
There's nothing you can't do!
(...)
so find a dream inside of you
and let it come true"

Czułam, jakby śpiewał po prostu do mnie :) Nawet teraz ryczę, gdy sobie to przypomnę. Niesamowite uczucie!

Nie wiem, czy poczujecie klimat, ale tu są filmiki :) http://www.youtube.com/watch?v=O6yaM7dWzEg


Także dalej podążam za swoimi marzeniami; mam ich całą masę i niejedno związane jest z BPM; kto wie, gdzie dojdziemy...

Na razie zostałam z moim łupem, który będzie mi o tym dniu idealnym, o tej nadziei i o tym dziecku we mnie - już zawsze przypominał :) Najpiękniejszy na świecie, prawda..?




A to już wyjazd... takie były chmury... a może i nawet tornado ;) Ale zdążyliśmy uciec ;)))


Wieczorem trzeba było to (jakaś 1/100 wszystkiego) upchnąć w walizki... i lecieliśmy już do NY. c.d..


A teraz jest 4 rano, za godzinę wyjeżdżamy z rodzinką do Warszawy, na rozdanie  nagród "O matko, jesteś kobietą", a w sobotę - ruszamy w góry, na wyjazd, który w ramach tej akcji wygrałam :D Żyć nie umierać! Wam życzę cudnej końcówki stycznia :) Biorę komputer, więc będziemy in touch. ;)

~PaT



31 komentarzy:

  1. Łyknęłam jak bezdomny gorącą zupę :P pięknie...cudnie i magicznie.
    Czekam na kolejną odsłonę American dream !!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie trzeba jechać, tak obrazowo to opisalas. Poczułam się jakbym tam była. Uwielbiam czytać Twoje posty. Czekam na więcej... Kasia

    OdpowiedzUsuń
  3. O matkoo, opis super!! Pozytywnie zazdroszczę, szczególnie wątku Harrypotterowego :D Niesamowite przeżycie!

    OdpowiedzUsuń
  4. Patrycja, super Twój wyjazd, to cudownie, że spełniasz swoje marzenia, ale cholera, jesteś matką trzech synów, dojrzałą kobietą, rozkręcasz biznes, a mam wrażenie, że czytam wpis 12-latki :) Trochę odpłynęłaś z tą myszką miki i płaczem w parku rozrywki dla dzieci :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpłynęłam na maxa! Czułam się niesamowicie tam, jak mała dziewczynka.. i w sumie to lubię w sobie to małe dziecko - które wszystko bardzo mocno przeżywa, i wzloty, i upadki - i za nic nie chciałabym tego utracić :)

      Usuń
  5. Oj Pati...popłakałam się ze wzruszenia czytając...tylko kurcze w pracy siedzę i pewnie dziwnie wyglądam :) Ale co tam... pięknie to opisujesz, że może kiedyś przezwyciężę lęk przed lataniem i też wybiorę się na wycieczkę życia.
    Pozdrawiam serdecznie i czekam na ciąg dalszy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję... Dziękuję!!! Jak do łez, to znaczy, że dobrze napisałam :D
      A co do strachu przed lataniem... naprawdę trzeba przezwyciężyć.. świat jest zbyt piękny!

      Usuń
  6. I znowu miło to czytać! Za 2 lata jak będziemy tam lecieć to pojedziemy do Disneylandu - Twoja relacja jest ogromnie zachęcająca!:) A co do zakupów - miałam podobny szał zakupowy - choć sobie kupiłam tylko 7 bluzek, japonki i adidasy ale synkowi i chrześniakom pełno ciuszków, zabawek, przyborów do pisania malowania itp oraz słodkości:) W efekcie czego trzeba było nadać 3 duuuuuuuuże paczki do PL bo nie było mocy żeby to upchać w walizkach! Niestety nadanie najmniejszej paczki kosztowało ponad 60 $ :/ i mój mąż nie był za bardzo pocieszony ale przecież jak już kupiłam to nie zostawie:D hyhyhy Też byłam zaskoczona tym podatkiem płaconym przy kasie, ale w NY już w 3 dniu pobytu dowiedziałam się że na Staten Island wszystko jest bez tego podatku:D wtedy to jeździłam promem na zakupy bez męża żeby go oczy nie bolały;) Z niecierpliwością czekam na Twoją relacje z NY:) Pozdrowionka:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Was namówiłam :) A my po prostu kupiliśmy torbę (całe 13 dol) i nadaliśmy trzeci bagaż po prostu, 100dol kosztowała ta przyjemność niestety, ale sporo weszło ;)
      Te ciuchy są tam niesamowicie tanie, w sumie tańsze od jedzenia... :P

      Usuń
  7. Brak mi słów! PRZEPIĘKNIE! Moja Natalka by była zachwycona móc zwiedzić Szkołę Magii. Rewelacja. Te tak chcę!!!! :-)

    OdpowiedzUsuń
  8. robi wrażenie! :) zasłużyłaś :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Kochana, najbardziej zazdroszczę Ci Hogwartu i Hogsmade, czułabym sie tam jak w raju, powaznie, spełnienie moich marzeń, dlatego rozumiem Twoja radość i cieszę się, że udało Ci sie spełnić Twoje marzenie, mam nadzieję, ze i ja spełnie swoje :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno - im szybciej postanowisz, tym szybciej spełnisz :) Buziaki, cieszę się, że ci się podobało!

      Usuń
  10. Zazdraszczam wycieczki. Dzięki Wam troszkę i ja zobaczyłam. Magia

    pozdrawiam
    zapraszam do siebie, choć nie wiem czy jest do czego. Jak Wy takie piękne rzeczy robicie :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piękny masz blog i talent w rękach :) Buźka!

      Cieszę się, że Ci się podobało :)

      Usuń
  11. Aaaaaaaaaaaaaaaa !!!!!!
    To tyle w ramach komenatrza do tej części opisu . Na więcej nie mam teraz głowy, bo przeżywam Hogwart .
    Ja chcę tam pracować !!!!! Albo mieszkać. Muszę !!!!
    Ależ Wam zazdroszczę :))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tak miałam z Disneylandem :D Prosiłam D, że chcę rzucić wszystko w PL i wyjechać pracować w Disneylandzie ;)))) to by była przygoda życia, na miesiąc być Myszką Miki np ;)

      Usuń
    2. Taaaak :D Albo księżniczką ;) Ja chcę być Bellą ! :D

      Usuń
    3. :D Bądźmy!!! Co nas powstrzymuje... choćby we śnie? :D

      Usuń
  12. Dres Ci służy, więc nie narzekaj, bo pięknie w nim wyglądasz :) Cudownie tam jest, mieliśmy jechać poprzednim razem, ale dzieci za małe a nie chcieliśmy zostawiać teściowej z czwórką w tym dwoje anglojęzycznych i dwa maluchy. Zakupy to wspaniała rzecz, ja tam odnosiłam rzeczy po 3 razy czasem i w szoku byłam, bo nikt nie miał problemu z oddaniem kasy. Trzeba tam tez zawsze kupować gazety z kuponami, wtedy masz dodatkowe 10, 20, 30 $ mniej w zależności ile wydasz. Tak mnie nakręciłaś tymi postami, że chyba odświeżę moje stare i wkleję sobie w Fabrykę :) W dodatku, mam wrażenie że czasem dosłownie napisałyśmy to samo-mam na myśli zachwyt nad stanami :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, mogłabym tam mieszkać, naprawdę :( Im więcej o tym myślę, tym bardziej chora jestem na USA :)))

      Usuń
  13. Jesteś wielka! Jak cudownie wiedzieć, że są takie zakręcone osoby, tak pozytywnie nastawione do życia, tacy marzyciele nie bojący się spełniać swych marzeń i nie wypierający się tego, że są marzycielami! Tak bardzo przypominasz mi mnie samą, tyle że ze mnie niekiedy ludzie szydzą. A tak pięknie jest marzyć, tak pięknie jest czerpać 100% z tego, co nam się przytrafia, żyć pełnią życia!
    Spełnienia marzeń moja droga!
    Piękna przygoda!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana! Ze mnie też się śmieją czasem. Bardzo często zaczynam od słów "ach, to moje marzenie, być tu.. albo zrobić to..".. i są tacy, co nieraz mówią "ale masz dużo tych marzeń". "Kolejne marzenie?". Ja się dziwię - jak to? To ile wy macie marzeń? Jedno ? Dwa? By mieć pełen brzuch i święty spokój? Moim zdaniem nie marzą ci, którzy mają marne życiowe potrzeby, wąski horyzont. Trzeba marzyć! Bez marzeń nic się nie uda, bo od czegoś trzeba zacząć. Co innego odwaga, by o marzeniach mówić głośno - ja mam taką odwagę, bo moich marzeń się absolutnie nie wstydzę! Są wspaniałe i każde z nich warte jest spełnienia :) Do czego za wszelką cenę będę dążyć!!!

      Usuń
    2. I bardzo dobrze, i życzę aby te dążenia zawsze były udane!
      Ja niebawem zrealizuję jedno z moich archaicznych, a wciąż aktualnych marzeń - pojadę na koncert Backstreet Boys :P Nie mogę się wyprzeć siebie sprzed lat, tak więc ta nastolatka siedząca we mnie będzie szaleć!

      Usuń