niedziela, 25 sierpnia 2013

Najcenniejsze chwile sierpnia... czyli zatrzymać czas.



     Nienawidzę, gdy coś się kończy, a ja się tym nie nasyciłam... Jest mi strasznie przykro, jestem rozżalona, zła i chce mi się autentycznie płakać. Dobra książka, film, spotkania z przyjaciółmi, podróże, zawsze to samo - niedosyt, żal i taka melancholia, a może już tęsknota...
   
     Dzisiaj ostatnia niedziela sierpnia, przede mną już tylko tydzień wakacji w Borucinie... co z tego, że byłam tu dwa miesiące - nie wiem, kiedy to zleciało!.. W lipcu działo się dużo, zrelaksowana byłam bardzo i pielęgnowałam w sobie dziką radość - jeszcze miesiąc mam tej beztroski!... A tu od końca lipca czas uległ gwałtownemu przyspieszeniu, czasoprzestrzeń się zagięła, zapominając jednak o mnie - stałam bezradnie i patrzyłam na szybko przelatujące dni, jakby bez mojego udziału. Nie wiem, jak to się stało, ale mam wrażenie, że w ogóle nie odpoczęłam, w ogóle się nie nacieszyłam lasem, świeżością lasu, smakiem malin, zapachem grzybów, chociaż spacerowałam, spotykałam się z przyjaciółmi, odbyliśmy wiele wycieczek. A jednak - żal i melancholijny nastrój końca lata...
     Być może trochę ta końcówka lata mnie przeraża - zaraz wrzesień i mój maleńki, pierworodny synuś idzie do pierwszej klasy. Taki duży chłopak z niego... kiedy urósł? Nie zauważyłam...
I te ostatnie dni lata są jakby dla mnie na wyłączność. Dobrze wiem, co teraz będzie... szkoła, koledzy, zadania domowe, codzienny pęd, mniejsza lub większa rutyna. Czasu mało, bardzo mało, na spacery, rozmowy, wspólne, nieśpieszne bycie razem. Nie wiem, jak ja to przeżyję... na razie przeżywam bardzo, płakać mi się chce na myśl o powrocie do domu, a raczej do naszej rzeczywistości zabieganej - i nowej, którą dopiero będę musiała ogarnąć i nauczyć się w niej żyć. Kanapki do szkoły, odbiory o różnych godzinach, konsekwencja i pilność w sprawdzaniu zadań domowych, itp, itd... wydaje mi się to przerażające. Już sam wybór plecaka jest dla mnie traumatyczny, chciałabym, by Filip miał wszystko, co najlepsze, co ułatwi mu ten start w szkolne życie, a z drugiej strony nie wiem, co to miałoby być. Nie znam się na tym, czuję się bezradna, a nie znoszę tego.  I ostateczny zakup tornistra, który nadal nie nastąpił, to jak moje przyzwolenie na to, co się ma wydarzyć niedługo. Nie chcę, nie chcę go puszczać TAM, w ten gąszcz obcych ludzi, w tę nową przestrzeń, w te obowiązki, zalecenia i zakazy... Chcę, by był dalej moim chłopczykiem, którego mogę w każdej chwili przytulić, wrażliwym, cudownym chłopcem, roztrzepanym, beztroskim, który potrzebuje mnie na każdym kroku. I wiem, że nie mogę go zatrzymać, że to, co się wydarzy, jest dobre i potrzebne, i niedługo się do tego przyzwyczaję - a jednak ryczeć mi się chce, a właściwie to właśnie teraz ryczę.
     Cóż. Serce matki. Kto tego nie przeżył, nie zrozumie, jak trudne są wszystkie zmiany. I nic na to nie możemy poradzić, że czas pędzi, że dzieci rosną, że wakacje kiedyś się kończą... i to jest takie smutne, takie przykre..!!! Tysiące zdjęć, filmów, zachowane głęboko w sercu wspomnienia cudnych wspólnych chwil - na co to, w takiej chwili jak ta potrzebuję tylko fizycznego doświadczenia tego, co mam, muszę dotknąć, wziąć głęboki wdech i poczuć wodę, las, zapach malin i grzybów... i ten zapach głowy dziecka - rozgrzanej w słońcu, owianej wiatrem.
A jestem chwilowo w Piotrkowie, u Dawida babci, i jeszcze cały dzień muszę na to poczekać. Te cenne chwile, ostatnie dni sierpnia, ostatnie dni przed szkołą Filipka - spędzam z dala od nich, już czwarty dzień. Praca, targi, wesele przyjaciela D. tak się złożyło pechowo, że w sierpniu. Załamka :(

     I tak, zupełnie przypadkiem, post wyszedł mi smutny. A miałam Wam pokazać, jak fajnie spędzaliśmy sobie czas razem, na wakacjach na Kaszubach. bo zdjęć mam masę :) Nie leniliśmy się, pływaliśmy na sprzęcie wodnym - rowerze i kanadyjce, z dziećmi w kapokach, byliśmy w naszym ulubionym skansenie ziemi kaszubskiej, oraz w ogrodzie botanicznym. Chodziliśmy na spacery do lasu, na grzyby (których bardzo mało w tym roku), na jagody i na maliny. I byliśmy razem. Mam nadzieję, że wakacje te zostaną nam na długo w pamięci, bo były cudowne, absolutnie cudowne.

Na początek - atrakcje nadwodne :D

Filip i Maks w szale wędkowania... połowy zerowe, ale radość ogromna :D I łabędzie gratis. 


Tylko Felek był zadowolony z połowu :D




Pływak mały:




A co robi mama, gdy chłopaki w wodzie? Czyta książkę na brzegu :))


A tu już na rowerze wodnym :)



Dopłynęliśmy do wyspy na jeziorze:


I szaleństwo :D


:)

A co to?? 



Filip :D On jest małym przyrodnikiem, całe dnie spędza na szukaniu nowych robaków, ślimaków, , jeszczurek, itp, itd, pająki nosi jak domowe zwierzątka... zgroza dla mnie czasem totalna :D A tu tropi ryby - właściwie nic innego nad jeziorem nie robi, tylko nurkuje w poszukiwaniu nowych roślin i żyjątek :)


Zamyślony Maksio w drodze powrotnej:



Krótki spacer po lesie i ulubione maliny:


"Simak, simak! Bes kojupki!"


Dla mamy :)



I kolejna wycieczka - tym razem kanadyjka. W jedną stronę z chłopakami, przystanek wyspa i powrotna droga pozmienialiśmy składy trochę :)





Zdobycz nowa:



Maksio i Amelka :)


Wspólne wiosłowanie :D



Tak szaleliśmy, że aż wpadłam do wody w ubraniu!!! A potem to już można było szaleć jeszcze bardziej :D


A Filip miał z tego radochę :D


A tu nasza ekipa wakacyjna - dzieci Dawida siostry, czyli Amelka i Nadia, oraz moi chłopcy :)


Maksio i Nadia, zgrana ekipa młodszych przeciw starszym :)


I kolejna zdobycz :D Filip nie próżnuje!


To potwory!? Czy dzieci!?



Pojechaliśmy także na zawody jeździeckie we Wdzydzach :) Świetna impreza, pierwszy raz byłam na takiej.


Zwyciężczyni :)


I musiałam to wstawić, choć zdjęcie nieostre - po prostu klasyk!!! Z tego pana :D Jeszcze tylko kapelusików jak z Ascot brakowało damom :D


A tu już sam wdzydzki skansen. Zdjęć nie wstawiam dużo, bo już tu jest ich masa, jest to cudowne miejsce, powołane do życia dzięki państwu Gulgowskim, którzy dzisiaj spoczywają na terenie tego swojego miejsca na ziemi. Wiele chat z regionu kaszubskiego i nie tylko, ożywione, wystawione na widok i zachwyt publiczny, atmosfera niesamowita...


Dzieci w szkole z początków XXwieku. Próba pisania piórem :)



I jazda na koniku :D




Piękne, oryginalne wnętrza:



I stylóweczka :D W mamy okularach:


Próba chodzenia na szczudłach :D W końcu się powiodła :


Felek też dał radę :D


Mama i ręczne robótki ;) Jak zwykle:


A tu już ogród botaniczny w Gołubiu:

Dzieci odbite w stawie.. kurczę, takie fajne mogło być to zdjęcie, a się prześwietliło :/



Na pagórku:


Zaczarowany ogród:



Dziw nad dziwy...


Felek miał cokolwiek niezadowoloną minę ;) Ale ja nie zauważyłam wówczas ;)


I tyle na razie :D Fot i tak za dużo, wiem, za rzadko posty wrzucam, nie na bieżąco i tak to się kończy. Ale wakacje są, mi ich żal bardzo i nie mogę spędzać przy kompie tyle czasu, ile być może powinnam. Są rzeczy ważne i ważniejsze :) Prawda? 
I jak możecie, to sprawcie, by ten tydzień, który nastąpi, nie zleciał mi tak szybko jak poprzednie. Chcę zatrzymać czas. MUSZĘ. A że przyjedzie Marta z rodzinką do nas, na Kaszuby, to na pewno będzie wesoło :D Doczekać się jutra nie mogę! 

~PaT

8 komentarzy:

  1. Wiesz co. Ty nie wyglądasz jak ich mama a jak ich siostra :)
    Zazdroszczę 2óch miesięcy wakacji :)
    Nie mogę się doczekać aż będę mogła takie sobie zafundować :)
    Zdjęcia super, prócz tego ze ślimakiem, nie cierrrrpię ślimaków :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej ! Właśnie to samo miałam napisać - nie wiem ile masz lat Patrycjo :) ale nie wyglądasz , żebyś urodziła trójkę dzieci , wyglądasz na ich siostrę i to w sumie jest fajne heh :) Zdjęcia bardzo ładne , zazdroszczę tego odpoczynku , ja nawet nie zamoczyłam paluszka w jeziorze..tak wyszło :) Był początek wakacji , jest już koniec..tyle planów itp , a połowę z tego wyszło..więc zazdroszczę !
      Pozdrawiam !

      Usuń
    2. Mam 30 lat :D Ale wiem, że młodo wyglądam ;) Ostatnio jak jechałam polskim busem, spałam na dwóch siedzeniach, gdy koleżanka wyszła na chwilę do toalety na postoju, usłyszałam nad swoją głową: "No a tu jakieś dziecko śpi" (w sensie, że też siedzenie zajęte :D). Myślałam, że padnę :D

      Usuń
  2. Piękne fotki. Na pewno będą przypominały o cudownych chwilach. Mi też wakacje uciekły niepostrzeżenie...Choć wiem, że idzie "nowe" :) Ja lubię "nowe". Lubię tą niewiadomą.
    Pozdrawiam i życzę wytrwałości w nowych obowiązkach szkolnych :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki - przyda się :) Ja najbardziej się tego boję, że zawsze się wszędzie spóźniam, nie lubię robić kanapek, zapominam o wielu rzeczach - a tu zadania domowe, śniadania na wynos, 8:00 dzwonek.. trzymajcie mocno kciuki!

      Usuń
    2. Tez sie tego boje. Znowu po latach bede musiala budzik nastawiac, te kanapki, ten "school run"...zawsze mi to fajnie brzmialo jak znajomi opowiadali a teraz sie tego boje...kolejny sprawdzian umiejetnosci organizacyjnych... Wciaz przegladam liste z wyprawka. Namietnie wprasowuje nalepki z nazwiskami, zasnanawiajac sie czy moj trud nie idzie na marne a dziecko i tak mi przyniesie bluze kolegi do domu...heh...

      No i co najwazniejsze, on moj maly tam wsrod obcych na 6h bedzie znikal....

      A w tym samym czasie Madi zaczyna p.kole...tutaj jakos mniej zmartwien ale i tak szok....kiedy to zlecialo...powiedz kiedy?

      Usuń
  3. Kwintesencja rodzinnego szczęścia... Bardzo ciepły wpis, choć melancholijny, jak nadchodząca jesień... Na ten blog trafiłam podczytując Cię Patrycjo na BB - moje dziecię starsze jest z końcówki listopada - i uzależniłam się :) Z niecierpliwością czekam na kolejne wpisy i oczywiście cudne fotki. Zazdroszczę talentu i podziwiam efekty szycia :)
    Pozdrawiam Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  4. Z zachwytem czytałam i oglądałam. Cudowni jesteście! A chłopcy urzekający.
    Ściskam! :))

    OdpowiedzUsuń