wtorek, 26 kwietnia 2016

True life… czyli w poszukiwaniu straconego czasu


     Nie wiem, czy znacie ten stan, gdy dosłownie wszystko wam opada? Ręce, szczęka, głowa nad klawiaturą… a na domiar złego jeszcze cycki? Nie? Oj, jak wam zazdroszczę!



     Wiem, że miesiąc minął od ostatniego posta. Nikt tego nie wie lepiej niż ja - bo mnie to najbardziej uwierało. Każdego, dosłownie każdego dnia walczyłam ze sobą - i przy okazji z całym wszechświatem - by przelać swoje myśli na ten wirtualny papier. Co z tego! Moje myśli przypominały porwany w strzępy strumień świadomości, pełen zaskakujących zwrotów akcji…

Jedyne, co mogłam w tej sytuacji robić, to tępo patrzeć w ekran laptopa i przewijać niekończące się sukienki - szukam idealnej na czekającą mnie niebawem komunię i chrzest. Zmierzyłam już kilkadziesiąt, ale z powodu poporodowej figury (czyt. nieproporcjonalnie wielki biust i ABT, czyt absolutny brak talii, nie mylić z fitnessowymi zajęciami!) - żadna nie pasuje. Whatever, w poszukiwaniu ideału przewinęłam całe siedemdziesiąt stron (!) na Zalando, a potem skatowałam jeszcze Domodi, Answear i Allani. Srsly! Wykupiłam też połowę wyprzedażowej półki w H&M online - jeśli nie ma waszego rozmiaru, to możecie poszukać go u mnie. Zdecydowanie, zakupy online to jedyne, co mogłam z tym laptopem zrobić ostatnio! I mam teraz stertę ciuchów do zwrotu, bo oczywiście, w pewnym momencie zdecydowanie przeholowałam… tylko terminy odsyłania coś niebawem miną…

Oczywiście, za stan ten mogę z powodzeniem obwinić moje maleństwa i przysięgam, grama kłamstwa w tym nie ma. Ostatnio jestem dosłownie jak sparaliżowana w jakimkolwiek działaniu - nie mogę niczego zrobić, nie odrywając się od każdej czynności po kilka razy. Mój dom, gdyby nie pomoc domowa raz w tygodniu, stałby już totalnie na głowie! Rozregulowały się bowiem moje dziecięcia, śpią kilka razy dziennie - ale bardzo krótko i po kilkanaście minut, i NIGDY  jednocześnie. Muszę oddać Leosiowi, że zdecydowanie bardziej rozpieszcza mnie w temacie niż Gucio, w sensie - śpi dłużej i spokojniej, nie wymagając ciągłej asysty. Ale za to nie wtedy, nigdy wtedy, gdy brat ;) Jakby się umówili, że będą dotrzymywać mi towarzystwa i wypełniać mi ręce - na zmianę.
A nie, przepraszam, razem podsypiają na naszych ulubionych, wiosennych spacerach. Literalnie: spacerach, nie ma opcji np wystawić ich do ogródka, o czym marzyłam, kupując dom. Gdy tylko na chwilę przycupnę na ławce w parku, albo chociaż zatrzymam się przy budce z pieczywem, by kupić sobie w łapkę drożdżówkę - od razu słyszę albo jedną, albo drugą syrenę. Co przypomina mi Pana Syrena, o, widzicie, jaki mam postrzępiony umysł? Bo mimo wszystko "nadążam", jestem na bieżąco z TV, bo zmuszona do przesiadywania w jednym miejscu w domu, nic innego nie robię, jak tylko łypię jednym okiem w ten kolorowy ekran pełen wnerwiających, mniej lub bardziej, bzdur. Zdążyłam nawet wysmażyć post o absurdach w dzisiejszej polityce społecznej, ale daruję sobie publikację, wiele lepszych tekstów ostatnio o tym przeczytałam... co nie znaczy, że mogę przestać się wkurzać na pułapkę zastawianą cichaczem na kobiety, albo rasistowskie ugrupowania aspirujące do bycia siłą polityczną… Whatever. TAK, mówiłam, tak działa mój mózg ostatnio - między jedną pieluchą a drugą, wdaję się w albo wewnętrzne dysputy z zakresu polityki, albo, rzecz jasna, modowe zagwozdki. Stałam się totalnym kanapowym stworem, posiadającym dwie bronie: laptop i pilot do telewizora - i wara od tych moich atrybutów, bo gryzę. Stworem, który ma zdanie na każdy temat, ale któremu tylko od przypadku do przypadku udaje się - i to biegiem - skorzystać z toalety, a w drugiej turze wstawiać pranie i suszenie, a potem układać sterty prania do poskładania "na świętego nigdy". Za to w trakcie składania tego prania, albo przewijania, karmienia, usypiania (neverending story), oglądam sobie ukochany serial, Kochane Kłopoty. I myślami jestem z tymi moimi Okruszkami w Stars Hollow…

Ale żeby nie było. Bywam zmęczona, wkurzona, bardzo niewyspana, a co za tym idzie - bardzo, bardzo zniecierpliwiona i zła. Bywam paskudną czarownicą, przyznaję się bez bicia, gdy krzyczę wniebogłosy i mam ochotę z nerwów rwać włosy z głowy, bo nic nie układa się tak, jakbym tego chciała. Gdy Filip znowu jest niegrzeczny w szkole, Maks po raz kolejny nie przyniósł książek na angielski, albo zapomniał o treningu. Gdy maluchy płaczą w dzień nie na zmianę, tylko symultanicznie, a ja mam ochotę uciekać w kosmos, jeden bilet, proszę… Gdy z bezsilności pochlipuję nad łóżeczkiem w środku nocy, bo Leośka coś męczy po szczepieniu, albo Gucio o czwartej nad ranem jest całkowicie rześki i wyspany, w przeciwieństwie do mnie.
True life. Thug life to pikuś przy tym, co mi się ostatnio przytrafia. Żaden gangster by się ze mną nie wymienił ;)
Ale w gruncie rzeczy, i ja bym się z nim nie zamieniła…

Tak, żałosne to moje życie ostatnio, moglibyście mieć takie wrażenie, prawda? Non stop ktoś coś ode mnie chce, a nawet gdy przez chwilę wydawałoby się, że potrzeby wszystkich członków rodziny są zaspokojone (o matko, pomyśleliście o tym co ja, czy tylko ja mam taki pokrętny umysł!? ;) ), to i tak mam tak długą, niekończącą się listę "to do", że wymiękam. Zamykam oczy i uszy, by nie widzieć, że w garażu ledwo da się postawić nogę. Że dzieci nie mają sprawdzonych lekcji do szkoły. Że pokoje dzieci od przeprowadzki pozostały niedokończone, że miałam je dopieścić, powiesić kilka ramek czy plakatów i wreszcie puścić od dawna obiecywane posty wnętrzarskie na bloga..? Takie fajne pomysły miałam, a zaraz już przestaną być takie fajne i nowatorskie ;)

Mogłabym marudzić, że czuję się zaniedbana, bo nie mam kiedy wyjść do kosmetyczki lub fryzjera, a gdy czasem wychodzę na dwie, trzy godziny między karmieniami, to muszę szukać tych cholernych sukienek, butów, płaszczyka. Mogłabym psioczyć, że nie mam kiedy iść do kina, a jak czasem mogłabym, to leci taka sieczka, że… pasuję. Mogłabym marzyć - i marzę - by się regularnie wysypiać, albo chociaż nieregularnie, raz na tydzień, o mamo, raz na miesiąc nawet, by poczuć, że nie zmartwychwstaję, gdy rano wstaję… Albo marudzić, że znowu musimy iść na trzygodzinny spacer przed siebie, bo maluchy nijak nie chcą spać w wózku pod kwitnącą jabłonką.

Mogłabym psioczyć na to wszystko, ale wiecie co? Nie czuję potrzeby! Mimo całego zmęczenia, świadomości, że chwilowo w głowie mam totalną pustkę i przeciąg, że nie panuję nad rosnącymi zobowiązaniami, jestem, przekornie, całkiem szczęśliwa. Wiem, że mam niezwykłe szczęście, że nie muszę robić nic innego, poza byciem - po prostu i aż - mamą. Full time. Zmęczoną, ale spełnioną mamą. Mam prawie półtoraroczny urlop macierzyński (z racji bliźniąt ;) ) i mam zamiar w całości go wykorzystać… bo ten czas, w gruncie rzeczy, pewnie najlepiej zapamiętam. Cudownie mi z myślą, że mogę wędrować naszym boskim wózkiem i odkrywać nieznane miejsca, poszukując wiosny… spędzać czas ze starszymi chłopcami, grając z nimi, nieudolnie, w piłkę w parku w adidasach, które mam po raz pierwszy chyba jeszcze od podstawówki, bo ja ze sportem i sportowym obuwiem nigdy nie byłam na koleżeńskiej stopie… Że mogę trzymać Starszaki za rękę, gdy uczą się jeździć na rolkach i pokonują swój strach i własne słabości. Cieszę się, że mam czas na odkrywanie cudownych miejsc w sieci, w których co i rusz napotykam prześliczne dekoracje do domu i bez końca w nich wybieram, przebieram… Mam wielką przyjemność z przesiadywania w sklepach typu Zalando - nigdy dotąd nie miałam tyle czasu - wreszcie mogę powiedzieć, że naprawdę jestem na bieżąco z panującymi trendami, i to nie tylko w sukienkach okolicznościowych ;) Nigdy też nie byłam tak bardzo zaangażowana - przynajmniej myślą - w to, co się dzieje obecnie w polityce i nigdy, słowem nigdy, nie obejrzałam siedmiu sezonów jednego serialu w sześć tygodni. Jakby tak popatrzeć, to totalne lenistwo, towarzyszące obowiązkom, które jakoś nie budzą mojej niechęci czy zmęczenia materiału: niekończące się przewijanie, przebieranie, bujanie, bawienie, pogaduszki z bezzębnymi uśmiechami, usypianie i wycieranie zagilanych nosków i zaropiałych oczek, na karmieniu piersią kończąc… w końcu sama przyjemność. Gdy patrzę na moje maluchy, coś dziwnego dzieje się z moim sercem - topnieje, czy jak… i jakoś wszystkie niedogodności przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Macie tak? ;)

     I tylko to pisanie bloga, a raczej blogowe zaniedbanie, powoduje we mnie wyrzuty sumienia… ale wiem, że mi to wybaczycie. Blog się sam nie napisze, ale przepuścić życie między palcami, to o wiele większy grzech. Potrzebowałam tego wolnego czasu, by bez ciśnienia, bez pośpiechu i pełną piersią wdychać wiosenne powietrze. Bawić się z dziećmi. Spotykać z przyjaciółmi i płakać na ulubionym filmie. Delektować się rozbrajającymi maluszkami, które rosną w zastraszającym tempie, ucząc się każdego dnia nowych umiejętności. Wiecie, że umieją już złapać zabawkę i rozmyślnie wsadzić ją do buzi? Wyobrażacie to sobie? :D Przekręcają się też z brzuszka na plecki i powoli odpychając się nóżkami, pełzają. Pękam z dumy! A jeszcze bardziej pękałam wtedy, gdy Maks znienacka po prostu wstał i pojechał na rolkach, pierwszy raz, bez strachu i bez upadku! Uwierzycie?





Mój starszak, Filip, lat dziesięć w tym roku.. kiedy toto tak wydoroślało, ja się pytam..?


I Felutek <3 Najmłodszy brat, który bez najmniejszego żalu ustąpił swego miejsca Okruszkom. Dumna jestem z niego bardzo, bo jest pełen czułości i miłości dla tych bezbronnych Tyciaków!



I jaki dzielniak - na wrotkach daje radę ;) byle nie po zbyt równej powierzchni :D 


I najmłodsze powody do dumy i radości nieskończonej <3 Rosnące zdecydowanie za szybko, codziennie zachwycające nową umiejętnością, choćby nową minką… Błogość <3






   Może niedługo minie ten kolejny skok rozwojowy, albo mnie minie przesilenie wiosenne i będę w stanie jakoś lepiej się zorganizować. I znowu będę w miarę regularnie robiła, obrabiała zdjęcia i pisała posty. Może. Ale jeśli nie, wiedzcie, że gdy nas nie ma tutaj… to jesteśmy TAM. Off blog. I po prostu żyjemy.

~ P. 

19 komentarzy:

  1. Piękny wpis. Ja nie mam co prawda bliźniąt i całej gromady starszakow ale dwie córki z czego młodsza ma niecałe 3 miesiące ale bardzo jest mi bliskie to, o czym czytam :) Poza powiekszeniem rodziny wspolne jest to, ze tez mamy za sobą przeprowadzkę do domu. Skutek zmian jest taki, ze jednego dnia nie mogę się ogarnąć i łeb mi pęka, bo moja młodsza generalnie spać nie lubi, a innego pękam cała ja ale z dumy. Kocham to moje "siedzenie w domu" i nie zamieniłabym sie z nikim innym :) Za jakiś czas pewnie będzie mi tego brakować ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie… człowiek marzy, żeby się z domu wyrwać, a potem po kilku godzinach wraca i usycha z miłości i tęsknoty ;) :*

      Usuń
  2. Podziwiam za wytrwałość. Ja przy mojej dwójce wymiekam a co dopiero przy piątce. Sama zaczęłam szyć i mimo że nie pracuję to czasami ciężko ogarnąć dzieci,dom bo co 5 min przylatuje że boli, że dokuczaja sobie, że ja chcę to a ja tamto, a możesz mi to ściągnąć itp. I tak cały czas w kółko. Mimo że czasami chciałabym schować się w "szafie" na 10 min to też za nic bym nie zmieniła tego stanu. Dlatego dla Ciebie szacunek i podziw jak sobie radzisz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja już od tak dawna nic nie uszyłam, że aż boję się o moją nieużywaną maszynę, że coś się jej stanie :/// Za podziw dziękuję, ale pasuję, zdecydowanie nie jestem materiałem do podziwiania, bo cierpliwości zbyt często mi brakuje. ;)

      Usuń
  3. Ja podziwiam Cię, nawet jeśli masz pomoc w sprzątaniu i gotowaniu, prasowaniu to i tak bycie mamą wychowujacą pięcioro dzieci w tym maleńkie bliźniaki to jest mega robota. Ja mam dwoje i czuje sie zarobiona ;D.Jakby nie było cudownie to wiadomo,że przy takiej gromadzce trudno nie być zmęczonym ale mimo to widzieć w swoim życiu te cuda które się dzieja wkoło to wielka zaleta.Wszystkiego dobrego i pozdrawim :)ewa

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo dobry i mądry tekst. Opieka nad dziećmi, ogarnięcie domu i pisanie bloga to rzecz trudna do pogodzenia. Czas na bycie z rodziną jest najcenniejszy, ale myślę, że wszytko da się pogodzić. Zdjęcia bardzo ładne ;) pozdrawiam

    mimi-bambini.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękny wpis. Bardzo Cię podziwiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieeeeee…. nie podziwiaj, naprawdę :D Jak jest mus, to robię co trzeba. Nic więcej :)

      Usuń
  6. Pati- wyglądasz pięknie, kobieco. Na pewno znajdziesz jakiś śliczny fatałaszek, w którym będziesz wyglądać jak bogini. Ja mam tylko dwójkę- 5, 5 r. oraz 7, 7 r., na szczęście są już na tyle samodzielni, że w sobotę mogę sobie pospać do tej 7, a nawet do 8- to już szczyt rozpusty. Bo poczekają na śniadanko, oglądną bajkę, którą sobie sami włączą. Ale znam ten stan niewyspania, zwłaszcza, ze moi rodzice i teście nie żyją więc jesteśmy sami zdani na siebie. Do tej pory córcia przychodzi w nocy do nas do łóżka. I choć nie wiem, kiedy wślizguje się pod kołdrę, to niezwykle jest budzić się z małymi łapkami zaciśniętymi na swojej szyi, nóżkami na brzuchu, albo przyciśnięta do łóżka, bo mała uznała, że mama jest najwygodniejszym materacem. I choć czasami marzę o 1 dniu, w którym nic NIE MUSZĘ, gdy będę mogła pospać do południa, oglądać głupie filmy, nie gotując, nie sprzątając itp. To, gdy patrzę na moją cudowną parkę to nie wiem, co było wtedy, gdy ich nie miałam i dziękuję OPATRZNOŚCI za te moje małe, kochane arcydzieła. Pozdrawiamy serdecznie- Edyta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! To prawda, bez dzieci miałybyśmy więcej czasu… i puste ręce. Pewnie jakieś głupoty by do głowy przyszły ;)))

      Usuń
  7. Pani Patrycjo, Jan takze Pania podziwiam. Sama czekam na bliznieta a w domu juz 8 latka wspaniala I samodzielna. Starch I przerazenie jakie mi towarzyszy jest niedoopisania. Nie jestem sobie w stanie wyobrazic jak to jest zajmować sie 2 absorbujących niemowlaków.A każdy Pani wpis mimo iż przepełniony miłością i szczęściem mimo ogromnego zmęczenia jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu ze łatwo nie będzie. pozdrawiam i życzę wytrwałości. Jest Pani prawdziwa bohaterka - Agata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jezuuuu nie, żadna bohaterka, żadne trudy :D Naprawdę, Agato (proszę, nie na Pani ;) ) to nic trudnego!!! Maluszki w domu x2 to jest rewolucja, ale naprawdę zastanawiam się z mężem - czemu się tak baliśmy? Czy naprawdę jest tak ciężko? NIE! Naprawdę nie mam wrażenia, że jestem wykończona, że nie mam na nic czasu. Owszem, korzystam z pomocy babci i pani do sprzątania, ale nie częściej niż raz w tygodniu na kilka godzin, a cały pozostały czas też jakoś żyjemy i dajemy radę :) Ja poza dziećmi i względnie domem i praniem nic nie muszę robić, do FB i bloga zaglądam z radości i pasji ;) Dlatego naprawdę uszy do góry - da Pani radę ,byle tylko maluszki były zdrowe! A ośmiolatka w domu to skarb :) Dużo pomoże!

      Usuń
  8. O to to! A pan z zalando juz moim kumplem jest bo dobrać sukienkę na cycki brzuch i tylek po porodzie ro słaby temat. Właśnie wypełniam zwrot numer 50 chyba i znów zobaczę tego miłego pana :))

    OdpowiedzUsuń
  9. A wiesz, że ja żadnej nie zamowilam.. Oglądam tylko i oglądam.. Ale cicho sza, znalazłam jedną na przecenie w tkmaxx ;)))

    OdpowiedzUsuń
  10. Ale, że Filip ma 10 lat w tym roku? Zwariował?:P Przecież przed chwilą byłyśmy na studiach i On wtedy się urodził!:) Najpiękniejsze jest to, że z Twoich postów bije myśl, że mimo zmęczenia nie zamieniłabyś swojego życia na żadne inne.
    Pozdrawiam, Ania J. :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Niech Pani zdradzi w jakie marki ubiera niemowlaczki, prócz BpM :) Proooszę!

    OdpowiedzUsuń