Nigdy nie uważałam, że gdzie indziej jest lepiej. Uważam, że każdy jest kowalem własnego losu i każdy niesie odpowiedzialność za to, co zrobi ze swoim życiem, jak wykorzysta szanse, podsyłane przez życie.. i nigdy, absolutnie nigdy nie chciałam żyć gdzie indziej. Polska mnie spełnia.
Co innego podróże. To moja miłość absolutna i w skrytości marzę o wyprawach jak te Beaty Pawlikowskiej czy Martyny Wojciechowskiej, a nawet mojego idola Cejrowskiego (chociaż nie ze wszystkimi jego poglądami się zgadzam, co nie ma nic do rzeczy w przypadku podziwiania jego talentu do obserwacji i narracji) ;) Nie wiem, czy kiedyś na taki ekstremalny wyjazd się odważę, ale marzyć zawsze można - i małymi kroczkami przeć do celu :)
Kiedyś założyłam sobie, że do 30tki zwiedzę wszystkie stolice Europy. Nie udało mi się, może nie do końca się starałam, a może w niektórych miejscach na tyle się zakochałam, że byłam częściej niż raz (Berlin, Paryż, Londyn) i nie starczyło mi czasu na inne? Byłam też w wielu państwach, nie będąc w ich stolicach (np Holandia, Belgia), powiedzmy, że zaliczone ;) A w wielu w ogóle nie zawitałam (Węgry, Białoruś, Ukraina).. Nie robię sobie wyrzutów, nie sprostałam dziecięcej wizji, ale już mi to niepotrzebne. Staram się wykorzystywać okazje, jakie mi się nadarzają, i wyjeżdżać tak często, jak to możliwe, będąc pełnoetatową mamą. Czyli nieczęsto :D A jednak.. ten rok był dla mnie bardzo łaskawy. trzykrotnie byłam w Warszawie, Kraków, Kazimierz, Norymberga, Paryż... najeździłam się i mam z tego powodu cudowne wspomnienia i dużą satysfakcję.
A teraz spełnia się moje marzenie śnione od dziecka... czyli wyjazd do USA. Aż nie wierzę do teraz, że to piszę :) Że to prawda! Tak spontanicznie zdecydowaliśmy się starać o wizę - bo kolega znalazł tanie bilety na Sylwestra do Miami ;) I tak, od słowa do słowa, przy ognisku i przy procentach ;) podróż z marzeń powoli stawała się rzeczywistością. Proces wizowy trwał kilka dni od początku wypełniania wniosku do pieczątki w paszporcie :) Zakup biletu, ułożenie planu podróży (do dziś :D proces długotrwały) i zapowiada się fantastyczna, siedemnastodniowa podróż... zaczynamy od Miami i okolic (Key West, Orlando), a potem ruszymy na kilka dni do Nowego Jorku. Nie do wiary.. Zobaczę Disneyland (totalne dziecięce marzenie moje!!!!!!), siedzibę NASA, a także park Universal Studios ;) Pobawię się w fajnym klubie na Sylwestra, zrobię cudne foty na Key West, zrobię mega zakupy w tamtejszych mall'ach ;) I nie wiadomo, co jeszcze!
Natomiast w NY nie planuję niczego - 5 dni to tak mało, że nie mam zamiaru zmienić się w japońskiego turystę i zaliczać kolejnych 'place to be'. Hotel mamy na Times Square, w cenach jak w Jastrzębiej Górze po sezonie ;) Samo centrum. Chcę pooddychać powietrzem tamtejszym, poprzyglądać się miastu, jego mieszkańcom. Zobaczyć wystawy na Piątej i przejechać się autobusem na Brooklynie ;) I obiecuję zdać z tego wszystkiego wypasioną relację :D
Oczywiście nie byłoby to możliwe, gdyby nie rodzice nasi.. Muszę im pięknie podziękować (choć dziękowałam już i dziękować będę stukrotnie jeszcze), bo chcą zająć się w tym czasie naszym przychówkiem :D Jedziemy, oczywiście, sami ;) Przez siedemnaście dni będą się nimi zajmować, a raczej - starać się nie zwariować :D Dzieciaki mamy grzeczne, w sumie ;) Ale w liczbie trzech - i to żywych chłopców - to może być momentami jak walka z wiatrakami :D Także życzmy im powodzenia i morza cierpliwości! (Moje się powoli wyczerpuje i módlmy się, bym TAM zdołała naładować bateryjki, by dalej śmigać jak króliczek duracella ;) )
Kwestię tęsknoty za dziećmi totalnie przemilczę, bo już mi się broda trzęsie.. tak cudowny teraz czas, świąteczny, dla mnie najlepszy w całym roku... cudowne były te dni ostatnie, spędziliśmy je w piątkę w większości, bawiliśmy się, układaliśmy klocki, graliśmy w gry, także na XBOXie w nowe nabytki (Harry Potter wymiata :D polecam). Tak mi żal się z nimi rozstawać!!! A z Felutkiem moim najcudniejszym, który chodzi i powtarza "mamuś, kocham cię!", "tatusiu, kocham cię!".. I gramoli się co noc do łóżka, powtarzając - "ja ś tobą, mamuś, psiklyj mnie, bo mi zimko"... no błagam, nie chcę już o tym myśleć!..
Ale zostają w najlepszych rękach... tu z babcią Bożeną i małym kuzynkiem Bru :)
Jeszcze jedno. Naprawdę prawdziwe jest powiedzenie - szewc bez butów chodzi... Tak chciałam uszyć sobie sukienki na wyjazd... kupiłam nawet piękne dresowe dzianiny.. sukienki miały być codzienne..
I NIC z tego nie wyszło :((( No nic... dosłownie NICZEGO sobie nie uszyłam i to jest po prostu skandal! Dlatego dzisiaj, skoro cudownie szybko uwinęłam się z pakowaniem, postanowiłam uszyć sobie choćby tycią pierdołę. Nie mam żadnego pokrowca na moje cudne cacko od Olympusa, czyli PEN mini, który jedzie ze mną w podróż życia ;) Dlatego postanowiłam na biegu i w najprostszy możliwy sposób, nie posiadając żadnego wykroju, uszyć sobie etui na aparat. Umówmy się - na pierwszy rzut oka widać, że to banalne szycie i Olympus nie odkupi ode mnie praw autorskich ;) ale wygląda fajnie, jeszcze lepiej na żywo niż na foto, jest ciekawy, a co więcej, na pewno mojemu Mini nic nie grozi w takim ochraniaczu :))) Mogę go bezkarnie wrzucić w tym futerale do torebki, a dzięki minky i skórze wzmocnionej od środka - na pewno nic mu się nie stanie :)
Zrobiłam też mocowanie z tasiemek i etui nie będzie mi spadało, gdy wyjmę z niego aparat. Zapinane jest na napy.
Dobra ;) Jest 3:15, za 45 min będzie po nas taksówka.. także moi kochani - mam nadzieję, że napiszę do Was już zza oceanu, a jeśli nie dam rady - to wiedzcie, że dobrze się bawię ;)
A, i przepraszam za niegramatyczne konstrukcje zdaniowe i ewentualne literówki :D Późna pora mnie tłumaczy.
Przepraszamy, że tyle to trwało... nie jesteśmy nadal zadowolone z wyników, bo naszym zdaniem na główne nagrody zasługuje co najmniej połowa prac konkursowych.
Wobec tak profesjonalnych prac, jakie pokazaliście, zdecydowałyśmy się nagrodzić POMYSŁ na jedyne w swoim rodzaju. Z tych profesjonalnie zrobionych, profesjonalnie pokazanych prac było tak wiele, że nie sposób było wybrać dwie... Dlatego pierwsze miejsce zajmuje i bon na 35 kul od www.cottonballlights.pl dostaje: MONIKA MOLICKA za kulę 3D - za ujęcie bajkowego klimatu Świąt, do którego tęsknimy cały rok!
DRUGIE MIEJSCE i bon na zestaw 20 kul dostaje:
KASIA GIERSZ i wzruszające bałwanki z łapki - pomysł tak prosty, a zaskakujący. Kasia napisała, że co roku robią ze swoimi dziećmi, Jasiem i Adasiem, takie pamiątki. Pomyślcie, jaką Jaś i Adi będą mieć choinkę na 18tkę :D Same jego łapki, co jedna bombka to większe.. cudna tradycja!
Postanowiłyśmy też wyróżnić pracę Karoliny Lewandowskiej, która otrzyma od nas nagrodę - niespodziankę :D
Ujęły nas nowoczesne, klimatyczne, cudne bombki, które mogą wisieć cały rok, stanowiąc niebanalną ozdobę pokoju dla dziecka. A KEEP CALM $ EAT PIEROGI - to mój hit na Święta :D
NGRODĘ PUBLICZNOŚCI ZDOBYŁA
ANNA NAWROTEK
za pracę
Wszystkim gratulujemy!
Zwycięzców prosimy kontaktować się ze sponsorami - dając czas, bo są Święta i nikt chyba nie spędza ich przy komputerze :D
I jeszcze raz - Wesołych i pełnych magii Świąt Bożego Narodzenia, kochani!!!
Nienawidzę zimy.. kiedy jest zimno, szaro, buro... A jednak Święta Bożego Narodzenia od małego były dla mnie - i są nadal - czasem absolutnie magicznym.... najpiękniejszym w całym roku, pełnym radości, wzruszenia, nadziei i miłości. To nie frazes, to sto procent mojego serca. Dlatego też co roku poświęcam przygototowaniom do nich wiele wysiłku i czasu. Już w połowie grudnia ubieramy choinkę, jodłę kaukaską, bo może stać bardzo długo - a u nas potrafi stać do końca lutego :DDD Tak, to nie żart :D Spokojnie możecie nazywać mnie Christmas Freakiem ;) W domu obwieszonym lampkami, przystrojonego świątecznymi dekoracjami mogłabym mieszkać cały rok i tylko osypujące się igliwie mnie od tego powstrzymuje... To samo z prezentami... mogłabym być żoną Mikołaja, Panią Mikołajową - nie umiem się powstrzymać i dla wszystkich najchętniej zorganizowałabym prezenty :) Pamiętam o tych, którzy na święta marzą choćby o kolacji, a także o tych, którzy żadnych prezentów się nie spodziewają... a najgorzej z moimi najbliższymi, bo co roku rujnuję portfel na Święta i obsypuję ich prezentami. Co roku wręcz kłócę się z mężem, on uważa, że jeden prezent od wszystkich, a dla mnie - od każdego coś powinni dostać, a nie jeden... hehe... skoro marzą i o tym, i o tym...
Przygotowania zaczynamy tradycyjnie od choinki, a potem cała moja rodzinka wkręca się w szykowanie świątecznych dekoracji. Staram się jak najwięcej zrobić sama, albo z dziećmi, bo uważam, że własnoręcznie zrobione ozdoby mają w sobie duszę - której nie mają te kupione w sklepie... I w tym roku tak się złożyło, że na naszej choince zawisły i nasze prace, i prace moich przyjaciół, oraz np uczniów ze szkoły Filipka - kilka pięknych, ręcznie szytych bombek zakupiłam bowiem na szkolnym kiermaszu. Niewiele bombek zostało kupionych w supermarkecie.
Nie ma dla mnie choinki bez Szopki betlejemskiej - co roku ją układamy albo budujemy nową. W tym roku skorzystaliśmy z zeszytu wycinanek, który Filip dostał od kogoś na urodziny :) Miał przy tym świetną zabawę, a my mamy fajną, przez niego wyłącznie zrobioną, więc tym bardziej drogą - szopkę.
O jedzeniu wolę nie wspominać, bo jak na Christmas Freaka przystało, absolutnie kocham wszystkie świąteczne przysmaki... pierogi ruskie cioci Ici oraz te ze słodką kapustą i kompot z suszu - to moje numery jeden, do tego żurek (biały barszcz, tak! - przepis z Rzeszowa, serwowany przez wujka Rafała) gotowany na smażonej cebuli - z podsmażanymi ziemniakami.... aaaaaa.... to już jutro!.. Kapusta z grochem (przepis wujka Mariusza), piernik z grysikiem (przepis cioci Ani), kutia, czyli kluski z makiem (przepis mojej mamy), ryba po grecku (przepis mojej ukochanej babci...)... oj, dużo by wymieniać... uszka z grzybami (przepis teściowej), schab ze śliwką i brzoskwinią (mój.. :D)... nie mogę się już doczekać ;)
A! Jeszcze jedno ;) Od lat, mniej więcej od połowy grudnia zamęczam rodzinę słuchaniem świątecznego radia ;) Mam kilka ulubionych stacji, szukam na http://www.shoutcast.com/radio/Christmas/ . A moimi ulubionymi kolędami są:
"Kolęda płynie z wysokości" - Pośpieszalscy i siostry Steczkowskie do wiersza księdza Jana Twardowskiego. To taka kolęda, że ryczę zawsze, zawsze... ilekroć bym jej nie słyszała...
Odkąd zaś słucham też amerykańskich kolęd, to kocham i tę:
Pozwólcie, że uraczę Was moją fotorelacją ze Świąt - do tej pory ;))) Mam nadzieję, że poczujecie klimat Świąt, jeśli jeszcze go nie poczuliście. A na koniec zapraszam do lektury cudnego wpisu konkursowego, który w konkursie na babyboom.pl ostatnio wygrał naszą nagrodę.
Zaczęło się jednak od choroby Felka... taki bidak...
Mama musiała wymyślić dobrą zabawę, żeby go rozweselić :)))
AAAAAAA! Przepraszam za te wypięte tyły - to tak solidarnie z młodszym, bo radość nas oboje z głodnej paszczy rozpiera :D
Spodenki HUNGRY ONE Zombie dash w wersji dzidziolowej i mamusiowej - do kupienia w Polskim Ciuchu, oczywiście :D Mama (rozmiar 36/28 na codzień ma na sobie idealnie pasujące spodnie w rozmiarze 14/15). http://polskiciuch.pl/pl/p/HUNGRY-ONE-spodenki/3
A tu lekko zmęczony dzieć na mamusiowej podusi...
Tak zwykle wygląda bogini Pat w okolicach 23 ;) nie mam pojęcia, kto i kiedy zrobił mi to zdjęcie :D
A tu przystrojona chojna :)
Na czubku gwiazda zmajstrowana z makaronu przez mojego Maksia :)
A tu cudne życzenia na cudnej zawieszce od Klaudyny z Małych Rzeczy :)
W ogóle te dziewczyny muszą dzielić ze mną duszę Christmas Freaka, bo dzięki nim moja wielka już kolekcja świątecznych dekoracji jest jeszcze większa odkąd je poznałam ;)))
Próba zjedzenia też była ;) Czyli smakowicie wygląda ;)
Ten reniferek też od dziewczyn ;)))))
Piernikowy ludek - brat reniferka ;)
I najpiękniejsza girlandka z elfich bucików z dzwoneczkami... też od Małych Rzeczy... zwariowałam, co nie ;)
A to już nie ;))) litery z drewna, upolowane na allegro kilka lat temu.
A tu Święty z Jyska już ;)
Grająca "Cichą Noc" kula śnieżna :)
A tu ostała girlanda BPM - czyli czerwone minky w akcji ;)
I Felusiowa choinka z przedszkola :)
BPM gwiazdka :)
I moje najbardziej udane choinkoowe ozdoby :D
Poduszka z akcji w IKEA :)
Bez tego smaku nie wyobrażam sobie Świąt...
A tu akcja Szopka :))
A teraz jak obiecałam - wpis konkursowy, który napisała pewna mama. Ryczałam nad nim jak dziecko. Pytanie konkursowe brzmiało: "Za co kochasz Święta?"
I ta Mama zdecydowanie kocha je za to samo co ja... Wyraziła zgodę na publikację opowiadania na blogu, więc... Poczytajcie :)
Ewa napisała:
Od kilku lat jestem dumną mamą i choć nie mówię tego oficjalnie to odbiło mi na punkcie syna. Najpiękniejszym wspomniniem było dla mnie ratowanie jego wiary w Świętego Mikołaja.
Wiara w Świętego Mikołaja została mi odebrana, kiedy miałam 6 lat. Podczas wigilii 1984 roku rodzice postanowili uatrakcyjnić mi święta wizytą Świętego Mikołaja. Do tego czasu prezenty każdego roku leżały pod choinką wrzucone przez komin, bo Mikołaj musiał przecież zdążyć do każdego dziecka na świecie i do eskimoska i do murzynka…
Podczas tamtej wigilii za Świętego Mikołaja został przebrany mój starszy brat, który raczej udawał go nieudolnie i od razu wyczułam, co się święci. Nie wiem, czemu ale pamiętam, że chwyciłam go za brodę i mistyfikacja wyszła na jaw. I od tego momentu prezenty pod choinką przestały być już magiczne i zaczarowane. Co prawda mama straszyła mnie, że, kiedy w przyszłym roku przyjdzie prawdziwy Mikołaj i pociągnę go za brodę to na pewno da mi rózgę…No cóż nigdy później już się nie zjawił…
To wspomnienie z mojego dzieciństwa tkwi we mnie do dziś, dlatego postanowiłam, że moje dziecko będzie żyło w świecie magii świąt najdłużej jak mi się to uda. To są najpiękniejsze wspomnienia z dzieciństwa w dorosłym życiu: zapach choinki, makowca, wspólne lepienie bałwana, wspólne czekanie na pierwszą gwiazdkę, świąteczny kulig i wizyta Mikołaja.
Dlatego kiedy mój synek po przyjściu z przedszkola oświadczył, że Mikołaj to ściema a Maciek już wie, co dostanie pod choinkę, bo wszystkie prezenty znalazł w spiżarni, poczułam, że nogi mi się ugięły. Postanowiłam, że zrobię wszystko by uratować wiarę mojego dziecka, by nie odebrać mu czaru i niesamowitości wigilijnej nocy. Powiedziałam mu, że to niemożliwe i Maciek na pewno nie ma racji a jak bardzo będzie wierzył to sam się o tym przekona.
Kiedy powiedziałam mężowi o moich rozterkach uznał, że mam coś nie tak z głową, bo u niego w domu rodzinnym sytuacja z Mikołajem wyglądała podobnie i nikt nie robił z tego powodu afery. A ja tak… Powiedziałam mężowi, że nie odbiorę mojemu dziecku najwspanialszych wspomnień z dzieciństwa i doprowadzę do tego, że nawet już, jako dorosły człowiek nie będzie mógł doczekać się wigilii. I stało się…
Działania zaczęłam od Mikołajek, kiedy to do mojego dziecka zadzwonił mój telefon. (zamówiony na jednej ze stron internetowych – telefon do Mikołaja). Mikołaj przedstawił się, że dzwoni z dalekiej Finlandii, że do świąt zostało trochę czasu, ale chciałby wiedzieć, o jakim prezencie synek marzy, a potem rozmowa potoczyła się na tory czy jest grzeczny, czy nie rozrabia w przedszkolu i czy poznaj już literki, których synek szczerze nienawidzi. Mój malec był w szoku, oczy mu błyszczały a na policzkach wystąpiły wypieki. Po zakończonej rozmowie zalał mnie potok słów, wszystko chciał mi opowiedzieć na raz. Ale przynęta chwyciła.
Nadszedł wigilijny wieczór, biały obrus na stole, opłatek leżący na sianku, nasza rodzina i dziadkowie w komplecie. Wigilia jak wigilia może i polska, ale u nas niestety bez śniegu i wręcz ciepła. Mateuszek został skierowany do obserwowania pierwszej gwiazdki przez okno, a tata musiał wyjść na dwór i zerknąć czy się czasem nie pojawiła z drugiej strony domu.
I nagle przed oknem, przed którym siedział Mateusz zaczął prószyć śnieg. Bielutki, delikatny i co prawda sztuczny, ale efekt był piorunujący, naprawdę wyglądało to magicznie. Pewnie też magicznie musiał wyglądać mąż na dachu ze sprayami sztucznego śniegu. I nagle błysnęła gwiazdka... Jej blask przebił się przez płatki śniegu i zasiedliśmy do wigilii. Małemu, jak co roku oczywiście się dłużyło cóż wigilia powinna rozpoczynać się od prezentów. Nagle tata przypomniał sobie, że musi pójść otworzyć Mikołajowi furtkę, żeby na pewno się nie pomylił i trafił do Matuszka.
I tak za oknem usłyszeliśmy rubaszny śmiech Mikołaja, odgłos dzwoneczków i reniferów. Mateusz pognał jak szalony do okna. Tata znowu siedział na dachu a pod oknem stały radiomagnetofon na baterie, który wydawał Mikołajowe dźwięki. Faktycznie nasi sąsiedzi pomyślą, że nam odbiło…. Mateusz zaczął krzyczeć: Mama Mikołaj słyszysz!!!!! No cóż synku już jest w okolicy na pewno lada moment sanie zajadą do nas. Mateusz zapytał mamo, ale tego śniegu tak mało, czy sanie się nie popsują?
Nie synku, bo są zaczarowane a Mikołaj jeździ nimi po niebie między gwiazdami. Mały prawie szalał z niecierpliwości, policzki były rumiane, a oczy błyszczały jak podczas największej przygody życia. I nagle magnetofon zaczął grać głośniej. Mały wyjrzał przez okno i ujrzał wspaniałe sanie, na których siedział Mikołaj z workiem prezentów. Na szczęście sanie postawione były w ten sposób, że mały nie mógł dojrzeć, że renifery to tylko konie. Nie ukrywam, że kosztowało nas to wiele zachodu i przygotowań, ale i pieniędzy i że dziadkowie pukali się w głowę, że nam odbija na punkcie dziecka i że nadmiernie go rozpuszczamy i będziemy mieli w niedalekiej przyszłości tego efekty. Ale uznałam, że nie warto im tłumaczyć, czemu tak postąpiliśmy i tak nie zrozumieją.
Rozległo się pukanie do drzwi. Mały popędził, co sił w nogach a w drzwiach stał Mikołaj: Ho, ho, witam czy tu mieszka Mateusz? Ho, ho dobrze, że twój tata po mnie wyszedł, bo dziś jestem tak zabiegany a muszę dotrzeć do wszystkich dzieci!!!! Wizyta przebiegała tradycyjnie mały wyrecytował wierszyk, powiedział, czemu nienawidzi uczyć się literek, wszyscy otrzymaliśmy prezenty i było po prostu bajecznie. Kiedy Mikołaj odprowadzany był do drzwi nagle w salonie rozległ się huk i rżenie reniferów…(oczywiście kolejna inscenizacja dźwiękowa).
Mały nie wiedział, co zrobić ciekawość zżerała go, co się wydarzyło, ale każde sekundy z Mikołajem były bezcenne. Mikołaj wziął Mateusza za rękę i wrócił do pokoju. Przy kominku leżał kolejny zapakowany prezent. Ho, ho zakrzyczał Mikołaj: Gdzie ja mam głowę to jeszcze prezent dla ciebie Mateuszku zostawiłem w saniach - renifer wrzucił go przez komin!!!!! Mały zerknął z niedowierzaniem przecież w kominku się palił ogień. Mały spryciarz nie łatwo go wrobić. Ale w kominku się pali odrzekł. Ho, ho Mateuszku czarodziejskie prezenty nigdy się nie palą…..
No cóż skoro powiedział to najprawdziwszy Mikołaj to na pewno tak jest. I tata znowu leciał na dach, Mateusz do okna a Mikołaj odjeżdżał w dźwiękach dobiegających z radiomagnetofonu za oknem. To był wieczór pełen wrażeń, wieczór naprawdę zaczarowany i magiczny. Mały do późna nie chciał iść spać i opowiadał o Mikołaju, saniach i reniferach. A rankiem następnego dnia w skarpetach wiszących przy kominku czekały na niego słodycze i karteczka. Mateusz dostrzegł ją do razu, ale przeczytać nie umiał.
Drogi Mateuszu, wczorajszy wieczór z Tobą był wspaniały. Bądź grzeczny przez cały rok a na pewno znowu się spotkamy. Te słodycze umilą Ci czas czekania na mnie. A przyjadę do Ciebie na pewno, bo zawsze docieram do dzieci, które we mnie wierzą całym serce. Święty Mikołaj.
Mały znowu oniemiał i tak wizyta u dziadków zdominowana była opowieściami o liście Świętego Mikołaja.
Jak będzie w tym roku nie wiem… Czy mały da znowu się nabrać myślę, że tak… Jestem z siebie dumna, że uratowałam wiarę mojego synka w Mikołaja, że w ubiegłym roku zapewniłam mu tyle niesamowitych przeżyć, które z czasem przerodzą się w cudowne wspomnienia rodzinnego domu. Jestem dumna z mojego męża, że pomógł mi w tym szaleństwie, bo to on najwięcej nachodził się po dachu. Jestem szczęśliwa, że dla Matusza ta wigilia była zaczarowana: zaczarowany śnieg, zaczarowany renifer, zaczarowane sanie, zaczarowany Mikołaj. Naprawdę było warto, choć na klika chwil zaczarować nasze życie.
To już byłoby na tyle... Przed Świętami ukaże się tylko wpis z wynikami konkursu CBL :) Czekajcie, mam nadzieję, że jeszcze dziś, jak nie to z samego rana... przemyśleć musimy sporo ;) Ale najważniejsze, kochani... to życzenia dla Was.
Życzę Wam tego, co Wy daliście mi.
Nadzieję.
Wiarę.
Radość.
Wzruszenie.
Miłość.
Spełnione marzenia...
Dziękuję Wam za wszystko i życzę Wam dokładnie tego samego... Na Święta, na Nowy Rok i na Zawsze.
A dzisiaj już tyle.. jak tylko położę dzieci włączam kolejny standard świąteczny - czyli Love Actually - To właśnie miłość. Obejrzę go, siedząc wygodnie na pufie z mężem, wreszcie, po miesiącu naszego pracowego szaleństwa... w spokoju będę się mogła wzruszyć, a on mi poda chusteczkę.
No dobra ;) Przesadziłam ;)))