Kolejka do kasy w jednym z gdańskich sklepów odzieżowych. Stoimy z Polą, czekając na swoją kolej. Zamyśliłam się straszliwie, to jeden z tych nielicznych momentów, gdy Pola spała i mogłam choć trochę zebrać myśli. Kątem oka widziałam stojące z tyłu matkę z córką. Córką właściwie zupełnie wyrośniętą w porównaniu do Poli, kilkuletnią, jednak jeszcze nie potrafiącą ocenić, że matka użyje jej zaraz do swych niecnych planów. Widzę, że się zbliżają, niemalże przyklejają mi się do pleców. I słyszę:
- O zobacz jaka dzidzia! Jaka maleńka, no naprawdę, kruszynka, że ledwo widać spod kocyka. No mówię Ci, chodź, spójrz zobacz. Takiej małej jeszcze nie widziałaś!
Tryka tę swoją zdezorientowaną córkę palcem i popycha w naszą stronę.
-Niech no Pani powie, ile malutka ma? Bo naprawdę drobniutka, taka tyciulka, że aż niewiarygodne.
-Cztery tygodnie - mówię.
-Cztery tygodnie, ojojojojojoj. No naprawdę. I już ją Pani zabiera ze sobą do sklepu? No muszę Pani powiedzieć, że ogromna odwaga. Aż podziwiam.
Uśmiecham się kurtuazyjnie, przeczuwając, co zaraz nastąpi. Jedna z tych stereotypowych sytuacji, które wiele razy przechodziłam z chłopcami. Nagle ton miłej Pani się wyzłośliwił. W oczach pojawił się ten charakterystyczny błysk. Niczym wąż, który oplata swoją ofiarę, by zaraz zadusić, wysyczała:
-Ja ze swoją córką w życiu bym tak wcześnie nie wyszła. Bałam się chorób. Wie Pani, w takich skupiskach to może wszystko złapać. No i ta klimatyzacja. Nie no, odwagę takich matek naprawdę podziwiam.
Na twarzy pojawił się wyraz absolutnego triumfu.
_YYYY???@)#)%@I!O!@O