Kiedy dzieci chorują... Temat zimowy - zawsze aktualny, tak ograny, że właściwie sam tytuł wystarczy, żeby złapać depresję... Chyba każda mama przedszkolaka zna ten stan: zaplanowany wspaniały dzień, dzieci w przedszkolu, czas dla mamy, która załatwi wiele ważnych, od dawna odkładanych spraw, czy to w pracy, czy w domu. Aż tu nagle, około północy, z dziecięcego pokoju dobiegać zaczynają gorączkowe jęki... i plany biorą w łeb...
U mnie temat grany jest od listopada, z bardzo krótkimi i rzadkimi przerwami. Jedyny minus posiadania trójki dzieci to właśnie choroby: zwykle dziecko choruje raz na jakiś czas, tydzień wyjęty z życia, przy pomyślnych wiatrach tylko kilka dni. A u mnie? Wieczna karuzela - jeden wyzdrowieje, drugi zachoruje; gdy ten ma się dobrze - zaniemoże trzeci.. Koszmar, prawda? Jak tu nie zwariować?
Niestety, jeśli spodziewacie się, że tym postem odmienię wasze życie i dam odpowiedź, co zrobić, by pozostać przy zdrowych zmysłach - rozczarujecie się. Nie ma recepty. Właściwie powinnyśmy się chyba przyzwyczaić - takie życie, przedszkolna szara rzeczywistość. A z drugiej strony.. może moglibyśmy uruchomić swoją kreatywność? Czy w poczuciu beznadziei można odnaleźć trochę optymizmu, spojrzeć na świat oczami własnych dzieci i zarazić się ich niegasnącym entuzjazmem? Zrobiłam ostatnio parę zdjęć, kiedy naraz chorowało dwóch moich synków - Maksio i Feluś. Zmieniałam pościel w sypialni, a dla nich stało się to okazją do znakomitej zabawy...
A tutaj Felek dumnie prezentuje getry, uszyte przez mamę z za małych dresowych spodni Maksa :) Napis jest fantastyczny, za każdym razem, jak na niego spojrzę, czuję się jeszcze lepiej jako mama tego cudnego chorowitka :)))
Co widzi Felek za oknem? Czy tylko to, co ja - śniegiem zasypany balkon? Chyba nie... bo stoi tak dłuższą chwilę, coś mi pokazuje, próbuje opowiadać... może widzi tam maleńkie wróżki, latające na rozmigotanych płatkach śniegu, rzucające się śnieżkami i nawołujące go do wspólnej zabawy? Poczekajcie, pójdę zerknąć, może i mi się uda to zobaczyć...
Świetne getry i fajna zabawa widać. dzięki moim tez zawsze ponad pół godziny jedną pościel zmieniam:)
OdpowiedzUsuńKochana, i jak? Zobaczyłaś wróżki? :-) Jestem pewna, że tańczyły tam w śniegu. Getry pierwsza klasa! :-)
OdpowiedzUsuńNiestety, nie zobaczyłam.. to chyba zarezerwowane tylko dla Piotrusiów Panów moich... :(
OdpowiedzUsuńCóż za Słodziaki z Twoich Bąbli !!! :)
OdpowiedzUsuńuwielbiam te rozwichrzone Felkowe loczki, no boski :** a getry rewelka :)
OdpowiedzUsuńOj, i ja je uwielbiam :D tzn te loczki :DDD Nie mogę się zmusić, by je obciąć, a pewnie byłoby wygodniej, bez rozczesywania, suszenia, którego mały nie znosi.. Ech ;)
UsuńDziękuję wszystkim pięknie :))
OdpowiedzUsuń