czwartek, 31 stycznia 2013

DIY - przytulne okładki na kalendarz, zeszyt, brulion :)


A oto niespodzianka :) Jestem w Norymberdze, a publikuję nowy post :D Mam dla Was coś bardzo wyjątkowego, mam nadzieję, że spodoba się Wam tak, jak mi. Kocham ładne rzeczy - mówiłam już, prawda? Wszystko, co noszę - na sobie, czy w torebce - musi być ładne. Z pasją wybieram przedmioty i ubrania. A co z takimi, które nie spełniają moich wymagań? Takim pomagam :D Aż powstają z nich nowe, ładne rzeczy :D

Jak zmienić zwykły zeszyt w zeszyt ulubiony?

Wystarczy do tego:

- kawałek materiału ok 1,5-2cm większy z każdej strony od rozłożonego zeszytu
- nożyczki
- lateksowe rękawiczki
- klej
- i oczywiście sam zeszyt, najlepiej zwykły, ale ja miałam kołobrulion i też się udało.


Docinamy materiał, żeby pasował do zeszytu (z zapasem) i smarujemy brzegi klejem



Ładnie zawijamy brzegi i przyklejamy je do zeszytu


Czynność powtarzamy z drugiej strony - ale pamiętajcie, żeby zostawić zapas materiału, bo jak zamkniemy zeszyt to będzie nam brakować.




 I już :) Jeśli mamy kołobrulion to trzeba w miejscu, gdzie jest spirala, przeciąć materiał i znowu ładnie podłożyć i przykleić.



Jeśli chcemy, możemy nakleić z przodu etykietkę, albo jakieś fajne wycinanki z filcu, żeby okładka była fajniejsza :) Tylko trzeba pamiętać, że aplikacje muszą być jak najbardziej płaskie, bo niewygodnie będzie nam w tym zeszycie pisać.


VOILA!


Do zobaczenia w niedzielę!

wtorek, 29 stycznia 2013

Norymberga + nostalgiczna poduszka podróżna


     Nie wiem, dlaczego tak jest, ale jakby się tak przyjrzeć, to każdy rok spędzam na czekaniu. Od lutego do kwietnia czekam na Wielką Noc, nadejście wiosny, ćwierkania ptaków, ciepłego podmuchu na twarzy. Od Wielkiej Nocy czekam na urodziny moich młodszych synków i mojego męża, które przypadają na kwiecień i maj, a potem na swoje czerwcowe urodziny. W czerwcu odliczam dni do wakacji i wyjazdu "na domek" - zwykle spędzamy kilka tygodni na Kaszubach; i chociaż bawimy się bosko, to ja już czekam - na wrzesień, kiedy dzieci idą do przedszkola (a w tym roku Filip po raz pierwszy do szkoły, do pierwszej klasy!). Jednocześnie z reguły we wrześniu jedziemy na jakieś zagraniczne wakacje do Egiptu czy Turcji, żeby się wygrzać :)
     Jak wrócimy, to zaczynam czekać na grudzień.. koniec wytężonej pracy mojego męża (którego w listopadzie i grudniu zwykle widujemy tylko rano..), no i wiadomo - na cudowny okres Świąt Bożego Narodzenia! A po świętach i Nowym Roku - zaczynam czekać na luty. A co takiego się dzieje w lutym, że warto odliczać dni? W lutym, w Norymberdze odbywają się Międzynarodowe Targi Zabawek - International Toy Fair. Nasz rodzinny biznes kręci się właśnie wokół zabawek i ja troszeczkę nadużywam swojego wpływu na męża i zabieram się razem z innymi, którzy jadą na te targi z naszej firmy :) A i trochę robię za tłumacza, chociaż tak mogę usprawiedliwić swoją obecność na Targach, bo jako mama trójki dzieci (które albo są małe, albo chorują na zmianę) nie bardzo mogłam dotąd zaangażować się w pracę ;)
     A dlaczego ten wyjazd jest dla mnie tak ważny? Z oczywistych względów - coś się dzieje, co rok jesteśmy w innym, malowniczym miasteczku, oddychamy innym powietrzem, a same targi to coś niesamowitego! To 12 hal wystawienniczych, gdzie swoje towary prezentują chyba wszystkie firmy zajmujące się produkcją zabawek i wszelkich innych artykułów dla dzieci. Można znaleźć prawdziwe perełki, jak magiczne kuleczki, które wsypuje się do wanny, a one zmieniają wodę w kolorowy kisiel :) Albo kilkumetrowe statuy wojowników Ninjago zbudowane z klocków LEGO. Albo tysiące przecudnych, chwytających za serce figurek, laleczek, maskotek, kocyków, domków dla lalek, dla dużych dzieci, z których każdy chciałabym mieć... Po prostu - raj! A każda hala jest mniej więcej wielkości dużej galerii handlowej, chodzenia i oglądania jest mnóstwo, kilka dni to mało, żeby obejrzeć wszystko...
     Ale to tylko jedna strona medalu. Drugą, nie mniej ważną i wspaniałą stroną tego wyjazdu jest fakt, że jedziemy tam bez dzieci... To dla mnie jedyny okres w całym roku, który spędzam z dala od moich najkochańszych, najpiękniejszych, najdroższych chłopców na świecie. Wydawać by się mogło, że bluźnię - mam wspaniały dom, cudowne, zdrowe, mądre dzieci, a cieszę się z czasu, który spędzam bez nich! Skandal, zgroza, powiecie? Jeśli tak, to biję się w piersi: jestem matką wyrodną! Ale i szczęśliwą! Bo te kilka dni, kiedy ich nie widzę, sprawiają, że gdy wracam, jestem pogodniejsza, bardziej cierpliwa, skłonna do zabaw, uśmiechnięta. Czasem trudno o to, gdy każdy dzień podobny jest do poprzedniego, gdy dzień za dniem muszę zmagać się z tymi samymi problemami, powtarzać w kółko to samo: "jedz", "ubierz się", "nie biegaj z lizakiem", "nie, nie włączę ci bajki", "nie, nie możesz ciastka, zaraz będzie obiad". Nie muszę robi w kółko tego samego i przeżywać dnia świstaka: rano szybkie ogarnięcie dzieci do przedszkola, ogarnięcie domu po tym rozgardiaszu, który zawsze zrobią, nastawienie obiadu, itp, itd. Robię coś innego, coś tylko dla przyjemności i przysięgam - przez pierwsze dwa dni naprawdę o nich nie myślę! Zostają pod najlepszą opieką - z moimi rodzicami, i wiem, że mogę być absolutnie spokojna :) A na trzeci dzień.. dzwonię, a wtedy każdy po kolei opowiada mi, co robił, gdzie był, słyszę, co nowego i nagle zaczynam tak tęsknić, że czuję łzy pod powiekami. No powiedzcie mi... jak ja mogłam tak daleko wyjechać..?
Ale na razie cieszę się bardzo: wyjeżdżamy dzisiaj wieczorem :) Właśnie skończyłam malować paznokcie, muszę wysuszyć i ułożyć włosy, a także przygotować sobie fajne ubrania, które będę mogła wreszcie na siebie założyć (eleganckie buty, koszule, sweterki, spódniczki, ach!). A teraz muszę szybko wracać do pakowania! Do zobaczenia po powrocie - wracam już w  niedzielę!

Jeszcze tylko pochwalę się Wam, jaką fajną poduszkę uszyłam sobie na wyjazd :D Tego mi brakowało, jestem gotowa :D I jakaś część moich dzieci będzie ze mną (no, nie dosłownie :P) - bo materiał, którego użyłam do uszycia poduszki, ten kolorowy, to część chusty, w której nosiłam Felutka, jak był mniejszy, a nawet w ostatnie wakacje. Kocham chustować. O tym pewnie inny post, kiedy indziej. Oczywiście mojej chusty nie pocięłam, tylko skróciłam, bo początkowo była dużo za długa.





Oczywiście, nie byłabym sobą, gdybym nie wciapała gdzieś moich ukochanych serduszek ;) Kto myśli, że jestem infantylna, pewnie ma rację, ale i tak uważam, że są boskie!




Nie zwracajcie uwagi na "modelkę" - to było rano :P


A na koniec wspomnienie z wyjazdu do Karpacza na wesele przyjaciółki - i Feluś jako najmłodszy turysta na szlaku :)




sobota, 26 stycznia 2013

REC: czyli nowa bluza Filipa

Rec, czyli recykling. Tak będziemy oznaczać wpisy, gdzie będziecie mogli oglądać recykling w naszym wykonaniu. Na początek - nowa bluza Filipa :)
Filip swoje sześć lat skończył pod koniec grudnia i, jak co roku, idealnie w tym czasie wyrósł ze swojego dotychczasowego rozmiaru ubrań. W magiczny sposób w ciągu zaledwie miesiąca rękawy i nogawki stały się za krótkie. Nic prostszego, wydawałoby się, bo styczeń to czas przecen. Ale niestety, Filip, wyrastając ze swojego rozmiaru 116, nie dorósł jeszcze do następnego - 122! I jest dramat! 122 są za duże, tym bardziej, że większość sklepów proponuje rozmiary łączone, np. 110-116 i 122-128, albo 4-5 lub 6-7 lat. Albo - 5-6 i 7-8!!! I co w takiej sytuacji? Cierpieć za krótkie, czy za długie rękawy? Czy skracać rzeczy kupione w większym rozmiarze?

Postanowiłam skorzystać ze swoich umiejętności krawieckich (zbyt duże słowo) i spróbować stworzyć mu coś sama :) Kupiłam w ciucholandzie (za całe 3zł) świetną, niezniszczoną zupełnie bluzę chłopięcą, za dużą dla Fioła o co najmniej 2 rozmiary i przerobiłam ją na coś zupełnie nowego :) Oto efekt mojej pracy. Muszę przyznać, że wyszło super, jestem z tej bluzy bardzo zadowolona :)
Najpierw zobaczcie, jak bluza wyglądała na początku. Była zupełnie zwykła, a bardzo mocny ściągacz na dole robił niefajne wrażenie:




Postanowiłam zrezygnować ze ściągaczy i nie obrębiać brzegów. Skróciłam i dopasowałam bluzę i jej rękawy, a na koniec doszyłam z przodu kieszonkę i z tyłu "metkę" ;) I ozdobiłam je aplikacjami z filcu. 
Teraz bluza wygląda tak:



 Ale najlepszą ocenę wystawił jej sam Filip - nie chce jej ściągnąć :) Mam ogromną satysfakcję! Raz, że wygląda świetnie, dwa, że najwyraźniej jest mu w niej bardzo wygodnie, trzy, że nosi ją już drugi dzień i nic się nie spruło, nie zepsuło itp, a cztery, że bluza trochę mu posłuży, bo na końcu rękawów ukryłam trzycentymetrowy zapas materiału i, gdy Filip znowu podrośnie, będę mogła je wydłużyć :)










Adios! Do następnego razu :))


Pat

czwartek, 24 stycznia 2013

Przeziębione dzieci i poprawiające humor getry



     Kiedy dzieci chorują... Temat zimowy - zawsze aktualny, tak ograny, że właściwie sam tytuł wystarczy, żeby złapać depresję... Chyba każda mama przedszkolaka zna ten stan: zaplanowany wspaniały dzień, dzieci w przedszkolu, czas dla mamy, która załatwi wiele ważnych, od dawna odkładanych spraw, czy to w pracy, czy w domu. Aż tu nagle, około północy, z dziecięcego pokoju dobiegać zaczynają gorączkowe jęki... i plany biorą w łeb...
     U mnie temat grany jest od listopada, z bardzo krótkimi i rzadkimi przerwami. Jedyny minus posiadania trójki dzieci to właśnie choroby: zwykle dziecko choruje raz na jakiś czas, tydzień wyjęty z życia, przy pomyślnych wiatrach tylko kilka dni. A u mnie? Wieczna karuzela - jeden wyzdrowieje, drugi zachoruje; gdy ten ma się dobrze - zaniemoże trzeci.. Koszmar, prawda? Jak tu nie zwariować?
     Niestety, jeśli spodziewacie się, że tym postem odmienię wasze życie i dam odpowiedź, co zrobić, by pozostać przy zdrowych zmysłach - rozczarujecie się. Nie ma recepty. Właściwie powinnyśmy się chyba przyzwyczaić - takie życie, przedszkolna szara rzeczywistość. A z drugiej strony.. może moglibyśmy uruchomić swoją kreatywność? Czy w poczuciu beznadziei można odnaleźć trochę optymizmu, spojrzeć na świat oczami własnych dzieci i zarazić się ich niegasnącym entuzjazmem? Zrobiłam ostatnio parę zdjęć, kiedy naraz chorowało dwóch moich synków - Maksio i Feluś. Zmieniałam pościel w sypialni, a dla nich stało się to okazją do znakomitej zabawy...















A tutaj Felek dumnie prezentuje getry, uszyte przez mamę z za małych dresowych spodni Maksa :) Napis jest fantastyczny, za każdym razem, jak na niego spojrzę, czuję się jeszcze lepiej jako mama tego cudnego chorowitka :))) 








Co widzi Felek za oknem? Czy tylko to, co ja - śniegiem zasypany balkon? Chyba nie... bo stoi tak dłuższą chwilę, coś mi pokazuje, próbuje opowiadać... może widzi tam maleńkie wróżki, latające na rozmigotanych płatkach śniegu, rzucające się śnieżkami i nawołujące go do wspólnej zabawy? Poczekajcie, pójdę zerknąć, może i mi się uda to zobaczyć...

wtorek, 22 stycznia 2013

DIY - ramki na Dzień Babci i Dzień Dziadka


Co prawda Dzień Babci za nami, ale dopiero wczoraj wpadł mi do głowy fantastyczny pomysł. Zawsze bardzo podobały mi się "materiałowe" ramki, ale ręcznie robione rzeczy zwykle mają wysoką cenę, więc nigdy ich nie kupiłam. Ale oto okazało się, że sama potrafię takie wyczarować. I wiecie co??? Zajęło mi to w sumie kilkanaście minut!!! A wszystkie potrzebne materiały miałam już w domu :))) Przygotowanie nie wymaga absolutnie żadnych umiejętności krawieckich ani manualnych, wystarczy się do załączonej instrukcji i bez problemu wykonacie takie same :) Krok po kroku:

Do przygotowania ramek potrzeba:

- trochę waty albo, jak na zdjęciu, trochę "wnętrza poduszki", byle nie puchowej ;)
- nożyczki
- rękawiczki lateksowe (żeby nie pobrudzić rąk klejem - bardzo przydatna wskazówka na całe życie, nieraz miałam całe ręce w kleju)
- klej typu superglue i klej błyskawiczny uniwersalny, dopuszczający poprawki
- dowolna ramka na zdjęcia, tutaj jest akurat nowa drewniana, ale może być dowolna, używana, we wzorki itp - jakakolwiek niepotrzebna i niepasująca nam do wystroju ramka
- kawałek materiału większy od ramki o 3cm z każdej strony


1. Smarujemy klejem uniwersalnym wierzchnią część ramki


2. Przyklejamy do ramki watę bądź wypełnienie:

\

3. Kładziemy na materiale ramkę watą do dołu, smarujemy ramkę klejem uniwersalnym z drugiej strony, przyklejamy rogi jak na obrazku:

 

4. Przyklejamy resztę materiału, po czym miejsca, w których materiał układa się warstwowo i nie skleja się ze sobą, używamy kleju 'superglue' - szybciej i lepiej skleja do siebie warstwy tkaniny:





 5. Pośrodku ramki wycinamy taki krzyżyk, jak na instrukcji:


6. Zawijamy rogi z wyciętego iksa i sklejamy z ramką:




7. W materiale robimy maleńkie nacięcie na wystające blaszki, żeby móc zamknąć tył ramki:





8. Nasza ramka jest już gotowa :) Nie wygląda z tyłu najpiękniej, oczywiście możemy się pobawić i wyciąć plecy ramki z innego materiału, albo z kartonu i przykleić, żeby wyglądało lepiej, ale pamiętajmy: nie jesteśmy chińską fabryką i rzeczy robimy dla przyjemności :)) Jeśli zależy nam na perfekcyjnym wykonaniu, jak zrobimy 10-tą ramkę z kolei - ta będzie już doskonała :)) Pierwsza zwykle nie wychodzi najlepiej! Ale, moim zdaniem, efekt jest przynajmniej zadowalający :))                              



 Jeśli mamy ochotę na więcej, można z filcu powycinać różne wzory, napisy i w ten sposób udekorować powstałe ramki. Przyznaję, że mnie urzekły i wczoraj zrobiłam tych ramek aż 5 naraz :)) I PRZYSIĘGAM: najgtrudniejsze w tym wszystkim było założenie ciasnych lateksowych rękawiczek...





Moje dzieci natychmiast podchwyciły temat i zrobiły śliczne laurki - w ten sposób powstał przepiękny, recyklingowy, ręcznie robiony prezent dla Babci i dla Dziadka - czyż można wyobrazić sobie, że coś bardziej ucieszy kochającą Babcię i Dziadka, niż własnoręcznie wykonana ramka? Spróbujcie to wykonać razem z dziećmi - świetna, prosta zabawa, za wyjątkiem 'superglue' i nożyczek nie widzę w niej nic niebezpiecznego :)





MIŁEGO DNIA!

Pat